I oto jest Limbo na Switcha! Razem z bohaterem o świecących oczach (najjaśniejszych dwóch punktach tej mrocznej opowieści) będziemy mogli zmierzyć się z własnymi ograniczeniami i lękami na JoyConach (lub jednym JoyConie).

W gruncie rzeczy w Limbo da się dziś zagrać prawie na wszystkim, nawet na smartfonie, więc dlaczego by nie na Switchu. Krzywdzące dla Limbo byłoby określenie, że to gra dwubarwna: pomiędzy czernią i bielą kryje się jeszcze wiele odcieni szarości, które są umiejętnie eksplorowane przez duńskie studio Playdead. Zresztą zarówno nazwa studia i gry aż zbyt wiele podpowiadają co do interpretacji wydarzeń. Ważne jest jedno, w 2010 roku Playdead przedefiniował raz na zawsze gatunek gier zręcznościowych, sprawiając że zamieniliśmy pełna barw, cukierkowe zręcznościówki na opowieści bliższe horrorom. I to nie ze względu na jakość wykonania. Do dziś Limbo można postawić za wzór perfekcyjnie wymyślonej opowieści, gry o płynnie zmieniającej się mechanice, w której domysły gracza i próby interpretacji fabuły pewnie wielokrotnie jeszcze będą równie trafne, jak zabłąkana seria, która utkwiła w płocie.

Limbo to wzorcowy przykład opowieści przedstawionej bez słów, jedynie za pomocą elementów wizualnych, niekiedy wspomaganych świetna ścieżką dźwiękową. To jedna też opowieść nie dla wszystkich, bo sam świat przedstawiony Limbo jest wrogi, brutalny, nie przebacza błędów. Całość gry, podzielona na 38 epizodów wiedzie naszego bohatera przez dziesiątki pułapek i eksploruje elementarne lęki: strachem przed ciemnością, upadkiem z dużej wysokości, zatonięciem, jest i nieco arachnofobii oraz zwykłych, efektownie przedstawionych zgonów w iście splatterpunkowym stylu. Zaskakujące, jak wiele dało się wycisnąć z trzech planów, odcieni szarości i NPC-ów, krążących na obrzeżach plansz. Sama mnogość zgonów i sposobów ukatrupienia chłopca zagubionego w lesie i kilku innych miejscach imponuje. Siła Limbo w tkwi w nieźle wyważonym poziomie trudności poszczególnych poziomów – te niekiedy wymagają bardzo uważnej obserwacjo otoczenia i kojarzenia faktów, niekiedy precyzyjnego planowania wykonania poszczególnych operacji. Będą i takie sytuacje, gdy bohater skoczy w przepaść… w ściśle określonym momencie. Ale i takie chwile, gdy będziemy przeklinać konieczność wielokrotnego powtarzania tego samego etapu. Wtedy albo trzeba jeszcze większego skupienia, albo jednego kroku wstecz, albo odnalezienia innego rozwiązania. Wszystko to w grze sterowanej jednym d-padem (lub analogiem) i dwoma przyciskami: akcji i skoku.

To okazało się wystarczające, by upchnąć w Limbo opcje przesuwania przedmiotów, przełączania dźwigni, skoków na łańcuchach i linach oraz inne, nieco bardziej makabryczne czynności, jak wyrywanie nóżek owadom. Droga małego skrzata o jasnych oczach prowadzi przez wiele regionów: od lasów, przez podtopione budowle, pełne kół zębatych fabryki, jakieś anonimowe miasta i sekcje o zmiennej grawitacji. Wiele z pułapek trzeba pokonać sprytem, i choć wydaje się że wszystkie elementy układanki mamy pod ręką, nie zawsze najprostsza droga do celu okazuje się właściwa. W tym całym, 38-poziomowym zamieszaniu, udało się jeszcze upchnąć kilka sekretów i jeden zaskakująco ładnie pasujący do całej rozgrywki element – rośliny zamieniające naszego bohatera w półrozumne zombie, zmierzające tylko w jednym kierunku. Oczywiście przewidziano metody odzyskiwania pełni zmysłów i pośredniego kierowania krokami bohatera. Krótko rzecz ujmując, jak na tak małej powierzchni gry, zmieszczono całkiem sporo wyzwań, a zmieniające się jak w kalejdoskopie elementy rozgrywki sprawiają, że nie sposób się nudzić. W wielu aspektach zabawa w Limbo przypomina Another World – to na swój sposób ciemniejsza strona tej barwnej opowieści z lat 90. I choć bezimienny bohater Limbo nie ma w swojej kieszeni laserowego pistoletu i osłony energetycznej, jakoś musi o siebie zadbać. Podobno da się ukończyć Limbo bez jednego zgonu. Ja do takiej perfekcji jeszcze nie doszedłem, ale chętnie w wolnych chwilach poszukam tych ukrytych, świecących rzeczy…

Edycja Limbo dla Switcha oferuje wszystko to, co mogliśmy do tej pory zobaczyć na ekranach konsol do gier i PC. I jeszcze więcej – da się w nią wygodnie pograć w drodze, szczególnie że nieodzownym elementem tego małego, wypranego z barw świata są dźwięki i muzyka. Tylko niekiedy Limbo naprawdę straszy, więc jeśli zobaczycie gdzieś posiadacza/posiadaczkę Switcha z przerażeniem wpatrującą się w ciemny ekran, to może to być tylko Limbo. I to jest chyba jedno z najważniejszych osiągnięć Playdead, tak zaprojektować dwuwymiarową zręcznościówkę, by cieszyła tych wszystkich ponuraków i wielbicieli horrorów. I co na to Mario?