Dziś polska premiera filmu „Player One”. Cyberpunkowa dystopia, wirtualny świat Oasis pełen postaci z naszych ulubionych gier i filmów, przygoda wyreżyserowana przez mistrza przygód Stevena Spielberga — co mogło pójść nie tak? Tylko to, że jest rok 2018, a nie 1998. Zamiast iść do kina można zostać w domu i pograć w gry.

Jest 2018, więc nieco mnie nie rusza oglądanie filmu o kolesiu, który sobie gra w wirtualną grę, bo właśnie zarwałem noc ścigając się w Wipeout Omega Collection na PSVR. Ciężko mi ekscytować się, że ów koleś w owej grze jeździ deloreanem z „Powrotu do przyszłości” , bo w każdej chwili mogę odpalić sobie Burnout Paradise (zwłaszcza, że właśnie wyszedł remaster) i polatać po Paradise City w pięknym jansenie P12 Special.

Ale że co, że to nie jest prawdziwy delorean? To co, motocykl Kanedy z „Akiry” użyty w filmie też był podróbką (prawdopodobnie oparto ten projekt o niezrealizowaną wersję aktorską „Akiry”):

No dobrze, ale mogę jeszcze popatrzeć, jak ten koleś spotyka w sieci dziewczynę i z nią tańczy w wirtualnym barze.

Poczekajcie, zrobiłem to jakieś siedem lat temu (no dobra, to nie jest moja dziewczyna, to Kya z „Nerdy Nocą”, świętujemy powstanie PSN z martwych):

Swoją drogą nieustające pozdrowienia dla geniusza z Sony, który postanowił skasować Home kilka lat przed odpaleniem PSVR. Mieliby gotowe Oasis, nic tylko golić frajerów za skiny do awatarów. O właśnie! Głównym magnesem przyciągającym do kina miały być te wszystkie postacie z gier komputerowych, które nagle widzimy razem na ekranie (wiecie, jak w Lego: Przygoda). Tylko w przeciwieństwie do takiego „Ralpha Demolki” czy „Pikseli”, gdzie naprawdę spotkały się różne postacie z gier, tu oglądamy kolesi i kolesiówy, które mają awatary wyglądające np. jak Chun Li.

Wiecie co zrobię, jeśli będę chciał mieć avatara wyglądającego jak Chun Li? Włączę Street Fightera.

Cały film poza nielicznymi scenami z reala (skrzyżowanie wątków Robocopa, Matrixa i Star Wars) to po prostu jeden wielki Let’s Play — siedzisz sobie i oglądasz, jak ktoś gra. I pewnie współczesnemu odbiorcy gier, który zamiast grać woli oglądać, takie doświadczenie może wydać się ciekawe.

No i co jeszcze mnie zdenerwowało jako nerda/otaku — uwaga spoiler — nie ma wafla, żeby Stalowy Gigant mógł pokonać Mechagodzillę. Ale widocznie w amerykańskim filmie musi zwyciężyć amerykańska myśl techniczna.

Aha, o wolność internetów też już walczyłem XD