Zamiast kolejnego newsa – odrobinę rozważań. Zauważyliście, że wiele owoców popkultury sprzedawanych jest w edycjach kolekcjonerskich, jak chociażby nasze ulubione gry, które wiążą nas ze swoimi uniwersami dodatkowym zestawem gadżetów, płytami z muzyką, mapami, naklejkami, pocztówkami, ekwipunkiem bohatera, modelami pojazdów, figurkami przeciwników. Ot – przykład fantazji twórców gier, którzy mogą w ten sposób nadać swoim dziełom materialny wymiar – przenieść swoje wizje do rzeczywistości. Jakkolwiek fikcyjne byłyby to światy, jak bardzo odległe od naszej rzeczywistości (zdawałoby się do niedawna płynącej leniwie ekspresowym nurtem wyścigu szczurów), rzeczywiste gadżety nadają wizjom twórców materialne kształty. Dlaczego nie miałoby tak być w przypadku książek?
Książki wciąż pozostają najbardziej tradycyjnym medium. I nie chodzi tu wcale o oczywistą prawdę, że liczy się przede wszystkim to co między okładkami, a nie sama okładka i oprawa. Raczej o to, że jedyny wyróżnik ekskluzywnego wydania książki to wciąż… kolorowe ilustracje, twarda oprawa, materiałowa zakładka, szwy zamiast kleju, czasem mapa i glosariusz. I już. Owszem, przyjemnie jest wziąć do ręki opasłe tomiszcze, zważyć w dłoni jego ciężar (czasem gatunkowy), przewracając kolejne strony, mieć szansę obcować z wizjami pisarza. Niezwykle rzadko zdarza się jednak, by książki zachęcały do siebie gadżetami, bo krótka recenzja na okładce nie zawsze jest właściwa przynętą na czytelnika. Dlatego też byłem mile zaskoczony zapowiedzią ekskluzywnego, kolekcjonerskiego wydania Wojownika autostrady (niezależnie od tego, czy znam autora lub uniwersum) – mapa materiałowa, koszulka, flaga klanowa, brelok z nabojem karabinu… oczywiście zaraz pojawił się głos rozsądku – hej – tak się książek nie wydaje, po czym (idąc po rozum do wyszukiwarki Googla), szybko się okazało, że to paragrafówka. A tym czasami trafiają się tak ekskluzywne wydania (choć pierwsze paragrafówki, jakie pamiętam z lat 90. wyglądały znacznie skromniej). W sumie… niezwykle miło by było, gdyby wydawnictwa opuściły raz na zawsze swoje bańki i od czasu do czasu wyszły poza tradycje książkowe (miękka lub twarda oprawa do wyboru, nadruk na serii układający się w obrazek lub napis…), zaskakując nas, czytelników czymś niezwykłym. Wprawdzie nie jesteśmy już dziećmi i wyrośliśmy z książek, które wydają dźwięki, albo stymulują nasz zmysł dotyku… ale kto wie…
Z współczesnych wydań pamiętam jedynie ślicznie wystylizowany paperback, udający wolumin (ze złoceniami, zakładką i zaokrąglonymi krawędziami). Najbardziej niezwykłe wspomnienie pochodzi jednak z lat 90. Choć w mrokach pamięci zaginął już tytuł i treść książki, to jeden element w jej wydaniu zapamiętałem: prawdziwe lustro wmontowane w jej okładkę. Cóż, widocznie w tym wypadku oprawa okazała się lepsza od treści, ale jakże to było oryginalne wydanie.
PS Życzę sobie Diuny z piaskiem przesypującym się przez karty książki i destylozonem w komplecie. Endymiona z nalepką w kształcie krzyżokształtu (do naklejenia na kark) i figurką Chyżwara. Fundacji z obracającym się modelem Trantora. Szpitala kosmicznego w wersji domku dla lalek do samodzielnego poskładania.
PS2 Zaskakujące, że jedną z sąsiadujących prozie muz jest komiks… którego wydania są często pełne szkiców, alternatywnych okładek i opowieści podążył drogą takich właśnie, nieomal kolekcjonerskich wydań. A książki nie. Nawet e-booki…