Wersja alfa Battlefield V dała poczuć, że seria cały czas ewoluuje i to w pożądanym kierunku.
Kiedy myślę o Bitwie o Narwik mam koszmary. Pamiętam sprint przez zaśnieżone wzgórza, wroga na celowniku i strzał z boku, znikąd, po którym wylądowałem twarzą w lodowatym puchu. Pamiętam natarcie, gdy siedząc za karabinem maszynowym w czołgu czekałem, aż operator wielkiego działa nad moją głową po raz kolejny wychyli się zza wzgórza i wystrzeli do skrytych w budynkach wrogów.
Pamiętam dwa dni natarcia, podczas którego trup ścielił się gęsto, artyleria przeciwlotnicza dziesiątkowała wypchane spadochroniarzami samoloty i próbę przełamania niemieckiej obrony, gdy nacieraliśmy jednocześnie wzdłuż torów i przez miasto, licząc, że dotrzemy do celu, nim zabraknie nam żołnierzy.
Pamiętam wiele rzeczy – burzone budynki, wielką strzykawę medyka i działa przeciwlotnicze ciągnięte na dogodne pozycje przez pojazdy. I beznadziejną walkę o domy, nasypy kolejowe i inne pozbawione znaczenia punkty, które traciliśmy tak szybko, jak je zdobywaliśmy. Napieranie agresywnie naprzód, by znaleźć po chwili wroga za swoimi plecami, podbijającymi nasze pozycje. Bo wojna jest piekłem.
Battlefield V jest wieloma rzeczami, ale przede wszystkim jest zabawą w wojnę w czystej, bardzo satysfakcjonującej postaci. To gra wyciągająca wiele wniosków z „jedynki” i wprowadzająca znaczne, ale wciąż ewolucyjne zmiany. Jak skupienie się na mniejszych pojazdach, zamiast przeszkadzających i imponujących jednocześnie molochów. Jak medycy, którzy potrzebują akurat dość czasu na podnoszenie umierających, by było ono jednocześnie opłacalne i ryzykowne. Jak niszczone budynki, które inżynierowie mogą umacniać, gdy oryginalne ściany padną po wybuchu lub za sprawą czołgu przewalającego się przez sam środek.
Tego samego czołgu, który chwilę wcześniej utknął na prostej drodze, w miejscu, którego nie był w stanie sforsować samą swoją przytłaczającą masą. Grałem w alfę, która miała wciąż sporo błędów i niedociągnięć i przez parę dni, gdy była dostępna bawiłem się wybornie. Ale czuję też niedosyt, ciekawość, czy dostanę więcej rzeczy takich jak solidnie zrealizowane operacje, które podczas bitwy o Norwik dostarczały sporo rozrywki, czy raczej momentów pod ogonem bombowca, gdy próbowałem ustrzelić cokolwiek na ziemi lub w powietrzu, podczas gdy mój pilot kręcił szalone bączki.
Ciężko mówić o balansie, bo widziałem mecze bardzo równe jak i te kompletnie jednostronne, dominowane zazwyczaj przez bandy kumpli. Battlefield V ma momenty wielkie, budowane przez masę drobiazgów i takie, które są po prostu dobre. Jest w nim potencjał na hit, ale by o nim mówić, muszę zobaczyć znacznie więcej. Więc czekam.