Potrafimy latami nie rozmawiać z sąsiadem z tego samego bloku czy swoją własną, dalszą lub bliższą rodziną, co dopiero z obcymi. A już kontakty z przedstawicielami obcych z kosmosu przychodzą nam zdecydowanie najtrudniej.
Pierwszą radiową wiadomość w kosmos wysłali Rosjanie. W roku 1962 nakierowali znajdujący się na Krymie radioteleskop zwany Planetarnym Radarem Eupatoria na planetę Wenus. Treść przekazu zakodowanego morsem brzmiała „Pokój, Lenin, ZSRR”. Odpowiedzi niet. W 1972 Amerykanie wysłali pocztówkę, przyczepioną do sondy Pioneer 10. Pozłacana aluminiowa plakietka została opracowana przez Carla Sagana oraz Franka Drake’a. Przedstawiała nagie sylwetki kobiety i mężczyzny, graficzny schemat Układu Słonecznego oraz położenia Słońca w galaktyce. To niby przesyłka lokalna w obrębie Drogi Mlecznej, ale jeszcze jest w drodze. Dwa lata później Drake i Sagan wysłali do gwiazd oddalonych o 25 tys. lat świetlnych wiadomość, wykorzystując wielki radioteleskop w Arecibo. Komunikat miał 1697 bitów, cała transmisja trwała trzy minuty i jeszcze długo nikt jej nie odsłucha. W roku 1977 wystartowała w kosmos sonda Voyager 1 z przyczepioną do korpusu płytą, przygotowaną pod kierownictwem Sagana, zawierającą nagrania dźwiękowe oraz zdjęcia – dopiero cztery lata temu opuściła Układ Słoneczny. Obecnie entuzjazm jakby osłabł, ale wciąż od czasu do czasu wysyłamy w kosmos transmisje radiowe lub kolejne sondy.

Problem z wysyłką drogą radiową polega na tym, że sygnały rozproszone, takie jakie emitują z Ziemi stacje radiowe i telewizyjne, w praktyce są w kosmosie „odbieralne” ze stosunkowo niewielkiej odległości, mniejszej niż rok świetlny. Jeśli chcemy nadać przekaz w okolice innej gwiazdy lub galaktyki, to musi on być skupiony. Skupiony sygnał pędzi jednak w konkretne miejsce na niebie. To tak, jakby stojąc na środku stadionu, trafić rzutką w muchę, której nie widzimy, a która gdzieś tam sobie fruwa przy ostatnich rzędach. Wysyłamy zbyt mało i zbyt krótko, by mieć realną szansę powodzenia. A nawet gdyby kosmicznym fartem nam się poszczęściło, przykładowo wspomnianą wiadomością Arecibo, to natychmiastową odpowiedź uzyskalibyśmy około 51 974 roku. Jeszcze gorzej jest w przypadku fizycznych przesyłek. Pioneer 10 leci z grubsza w kierunku podwójnej gwiazdy Aldebaran w gwiazdozbiorze Byka, oddalonej o około 68 lat świetlnych. Dotrze tam za jakieś dwa miliony lat. Ewentualna rewizyta na Ziemi za jeszcze raz tyle.

Widoki na otrzymanie komunikatu od cywilizacji na podobnym do naszego poziomie rozwoju są znikome. Musieliby zacząć nadawać lata temu i trafić rzutką w muchę. W roku 1977 radioteleskop Uniwersytetu Stanu Ohio, zwany Wielkim Uchem, natrafił na silny sygnał pochodzący z gwiazdozbioru Strzelca. Przekaz, noszący miano „Wow!” od komentarza na wydrukach użytych do analizy, widoczny jest na pięciu próbkach, zbieranych co dwanaście sekund. To takie niespodziewane, potężne impulsy na tle zwykłego szumu. Nie wiemy, czy sygnał był pochodzenia naturalnego, czy nie, a mimo ponawianych poszukiwań nie udało się go znów zarejestrować. Prawdopodobieństwo odebrania komunikatu od bardziej zaawansowanych cywilizacji wydaje się jeszcze mniejsze. W epoce kamienia łupanego moglibyśmy nadawać program radiowy ze wszystkimi mądrościami świata, a nikt by go nie usłyszał, bo nie było po temu wówczas odpowiednich możliwości technicznych. Podobnie obecnie być może pod naszym nosem odbywa się transmisja informacji wykorzystująca nieznane nam jeszcze formy energii albo zgoła w innym wymiarze przestrzennym lub czasowym.

Skoro nadal nie dysponujemy technologią umożliwiającą efektywny kontakt na odległość ani samodzielne loty do gwiazd, to zawsze zostaje nadzieja na to, że obcy przylecą kiedyś do nas. Na podobnej zasadzie jak my czasem lubimy pojechać z dziećmi do zoo pooglądać małpy albo pójść na spacer do lasu obejrzeć mrowisko i maszerujące wokół niego mrówki. I choć technicznie mamy możliwość, aby polecieć samolotem do zoo albo do lasu na drugiej półkuli, to jednak zwykle szkoda nam na to czasu i środków. Moglibyśmy próbować komunikować się z mrówkami, ale o czym tu z nimi rozmawiać. Mimo to marzy nam się pierwszy kontakt jak w „Star Treku”, kiedy to po pierwszym locie nadświetlnym Ziemię nawiedza delegacja wulkanów, wita się kulturalnie po angielsku i ściska prawicę. Bardziej realna wydaje się wersja z filmu „Nowy Początek”, gdzie obcy są rzeczywiście obcy i komunikacja z nimi okazuje się frustrująco trudna. A zupełnie niewykluczone jest, że pierwszy kontakt mamy już dawno za sobą, tylko taki jednostronny, jak zza weneckiego lustra. Jak w zoo, gdzie nie należy karmić ani drażnić zwierząt.

Artykuł ukazał się w Pixelu #29, którego nakład został już wyczerpany. Zapraszamy jednak do sklepu Pixela po inne wydania drukowanego magazynu oraz po wersje cyfrowe Pixela.