W obrębie Układu Słonecznego w zasadzie już funkcjonuje naturalna sieć transportowa. Niczym w komunikacji publicznej trasy krótkodystansowe i dalekobieżne są niestrudzenie pokonywane, niezależnie czy ktoś zdecyduje się wsiąść, czy nie. Może nadeszła pora by w końcu skorzystać z podwózki?

Komety, które pełnią rolę kosmicznych kurierów, poruszają się po orbitach eliptycznych wokół Słońca. Jedną „bazą” takich komet jest znajdujący się za orbitą Neptuna Pas Kuipera. Druga znajduje się circa tysiąc razy dalej na samych obrzeżach Układu Słonecznego w Obłoku Oorta. Stąd proste rozróżnienie na kurierów krótkookresowych oraz długookresowych. Przykładem pierwszego rodzaju jest kometa Halleya, która na jedno okrążenie potrzebuje 75 lat, a drugiego kometa Hale’a-Boppa, której pokonanie swojej sporo dłuższej trasy zajmuje 2,5 tysiąca lat. Czekanie na okazję tyle czasu byłoby mało praktyczne. Na szczęście komet jest sporo i jeśli nie uprzemy się, by podróżować na konkretnym egzemplarzu, to coś zawsze się znajdzie.

Najkorzystniej pod względem energetycznym, byłoby podczepić się pod kometę, kiedy porusza się ona wolno. Wtedy na manewr wyrównania prędkości z pędzącym kurierem zużylibyśmy mniej paliwa, co wprost przekłada się na koszty. Niestety, jak na złość prędkość jest największa kiedy kometa robi ciasny zakręt wokół Słońca, a najmniejsza po przeciwległej stronie orbity. Czyli dokładnie odwrotnie, niż by nam pasowało, jeśli chcemy łapać stopa z okolicy orbity Ziemi.

Na pierwszy rzut oka kometa 67P/Churiumov-Gerasimenko wygląda surowo i niezbyt gościnnie. Pod wierzchnia warstwą pyłu znajduje się twardy lód zmieszany z pyłem. Pierwsi ludzie na jej powierzchni prawdopodobnie pozamiatają teren i postawią igloo

Trudniejsze, nie znaczy niewykonalne. W listopadzie 2014 Europejska Agencja Kosmiczna posadziła na komecie 67P/Czuriumow-Gierasimienko lądownik Philae. Pierwszy tego rodzaju w wyczyn w historii nie odbył się bez perturbacji. Według założeń Philae miał łagodnie opaść na powierzchnie komety, a z podstaw amortyzowanych wsporników do lądowania wkręcić wiertła, które zapewniłyby przytwierdzenie do podłoża. W rzeczywistości wiertła nie zadziałały, a Philae odbił się od komety jak piłka na kilometr, potem jeszcze parokrotnie aż osiadł. Kontakt radiowy z lądownikiem udało się ponownie nawiązać w czerwcu 2015 roku.

Lądowanie na kometach jest trudne z kilku powodów. Kometa pędzi z prędkością kilkadziesiąt razy większą niż kula wystrzelona z karabinu. Trzeba z dużą dokładnością wyrównać prędkość, żeby ani nie przestrzelić, ani nie przypakować. Dodatkowo kometa obraca się w locie. Często rotacja jądra przebiega wokół więcej niż jednej osi. Również powierzchnia jest mocno nieregularna, usiana kamieniami i mało przyjazna dla lądowników.

Lądownik Philae był wielkości pralki i ważył 98 kilogramów. Podstawowe baterie zapewniały 60 godzin pracy. Dodatkowe baterie, ładowane ogniwami słonecznymi, nie zadziałały, gdyż Philae spoczął w cieniu

Teoretyczna koncepcja NASA zakłada lądowanie na kometach z wykorzystaniem harpuna. Lądownik zbliżałby się komety, wystrzeliwał harpun na długiej, dajmy na to kilometrowej, uwięzi i po zakotwiczeniu zwijał linę, by łagodnie i pewnie przyziemić. Pierwszy problem jest taki, że po wystrzale harpun owszem pomknie do komety, ale lądownik zostanie odrzucony w przeciwną stronę. Drugi to wyrównanie prędkości. To taki odpowiednik dylematu, jaki poznajemy, holując czyjś samochód. Z tą różnicą, że tu pojazdem holującym jest wielka, pędząca przez kosmos bryła, która nie jest przez nikogo sterowana.

Powstaje jeszcze jedno zasadnicze pytanie. Skoro jesteśmy na Ziemi skazani na wskakiwanie na komety poruszające się w tym miejscu szybko, po co w ogóle to robić? Po wydatkowaniu energii potrzebnej do takiego rozpędzenia statku kosmicznego, żeby wejść na orbitę komety, będziemy poruszać się dalej tak samo nawet bez komety. Wbrew pozorom są z tym związane konkretne korzyści, oczywiście o ile potrafimy znaleźć kometę, która przelatuje stosunkowo blisko orbity początkowej oraz planowanej końcowej.

Na zdjęciu z roku 1970 widnieje kometa Bennetta. Potencjalni jeźdźcy komet będą musieli być punktualni. Podstawowym wyposażeniem podróżników będzie sieciowy rozkład lotów komet

Przede wszystkim przemawiają za tym względy bezpieczeństwa. Mając pod stopami masę o średnicy kilkunastu kilometrów, będziemy o wiele lepiej ekranowani przed twardym promieniowaniem pochodzącym ze Słońca, jak również przed uderzeniami mikrometeorytów. Przy kilkumiesięcznej podróży na Marsa gra jest warta świeczki. Ponadto stosunkowo długi czas podróży można wykorzystać do pozyskania lub uzupełnienia zasobów. Komety obfitują w różne materiały, w szczególności w wodę. Po oczyszczeniu mogłaby nadawać się do picia, a po rozłożeniu na czynniki składowe – wodór i tlen – do wykorzystania jako paliwo.

Kłopot w tym, że komety krótkookresowe przy każdym przejściu w pobliżu Słońca tracą część tych zasobów w postaci widowiskowego ogona, który ulatuje w przestrzeń. Trzeba też uważać, gdzie się wsiada, bo niektóre komety kończą bieg katastrofalnie. Przykładowo Shoemaker-Levy 9 został rozerwany na kawałki przez pole grawitacyjne Jowisza.

Artykuł ukazał się w Pixelu #38, którego nakład został już wyczerpany. Zapraszamy jednak do sklepu Pixela po inne wydania drukowanego magazynu oraz po wersje cyfrowe Pixela.