Kiedy 12 kwietnia 1961 Jurij Gagarin, pierwszy człowiek w kosmosie, jechał autobusem transferowym na stanowisko startowe, poprosił kierowcę o zatrzymanie się. Byli już w pół drogi do rakiety Wostok, wokół pusta przestrzeń, a Gagarin musiał wyjść za potrzebą. Tak zrodził się jeden z żelaznych rytuałów kosmonautów, pieczołowicie kultywowanych do dzisiaj.
Gagarin załatwił sprawę po męsku, oddając mocz na koło autobusu. Zdarzenie było potem dementowane, ale faktem jest, że od tej pory rosyjscy kosmonauci tuż przed startem obowiązkowo załatwiają się na tylne prawe koło autobusu transferowego, tak jak rzekomo zrobił to sam Gagarin. Dodajmy, że nie jest to czynność tak prosta, jak przy wycieczkach autokarowych, kiedy na postoju panowie idą w las na prawo, a panie na lewo. By kosmicznej tradycji stało się zadość, trzeba się trochę bardziej napracować. Rozpięcie skafandra do lotów zajmuje kosmonaucie bite pięć minut, a potem przynajmniej kolejne pięć zapięcie wszystkiego z powrotem.
To jeden z wielu rytuałów wykonywanych przez kosmonautów przed lotem. A że od siedmiu lat wystrzeliwanie ludzi na orbitę możliwe jest tylko za pomocą rakiet Sojuz, rytuały te stają się siłą rzeczy udziałem kosmonautów różnych narodowości, nie tylko samych Rosjan. W centrum szkoleniowym, słynnym Gwiezdnym Miasteczku pod Moskwą, załogi odwiedzają niczym świątynię dawne biuro Gagarina, które przez te wszystkie lata pozostało nietknięte, i wpisują się w księdze gości. W Moskwie pod murami Kremla składają czerwone goździki pod grobami tragicznie zmarłych kosmonautów. W hotelu „Kosmonauta” w Bajkonurze przejdą się aleją drzew, zasadzonych przez kosmonautów i sami dodadzą swoje drzewko do szpaleru. Podpiszą też drzwi swojego pokoju hotelowego.
„Ktokolwiek, kto siedzi na szczycie największego napędzanego tlenem i wodorem systemu na świecie, wiedząc, że zapalą go na dole i nie jest odrobinę zdenerwowany, nie w pełni rozumie sytuację.” – John Young, dowódca pierwszego lotu wahadłowca (STS-1 Columbia)
Znany jest przesąd, że oglądanie panny młodej w sukni ślubnej przed ceremonią przez pana młodego przynosi pecha. Jak się okazuje podobnie rzecz się ma z rakietami kosmicznymi i ich załogami. Kosmonauci mają zakaz oglądania transportu rakiety na stanowisko startowe, które odbywa się na dwie doby przed lotem. Wieczorem w dzień przed startem obowiązkowym punktem programu jest seans kultowego radzieckiego filmu przygodowego „Białe słońce pustyni” z roku 1970. Od upadku ZSRR do rytuałów przedstartowych dołączyło błogosławieństwo i skropienie załogi wodą święconą przez księdza prawosławnego, a także poświęcenie samej rakiety. Wchodząc do ciasnej kabiny rakiety, załoga wiesza w widocznym miejscu pluszową maskotkę. Na wzór kierowców, którzy ozdabiają swoje pojazdy maskotkami wiszącymi na wewnętrznych lusterkach wstecznych.
Choć może się wydawać, że wszystkie te rytuały są zabobonami, mają jednak też konkretny aspekt praktyczny. Załatwianie potrzeby tuż przed wejściem do rakiety może być niezbędne, nawet jeśli kosmonauci odwiedzili toaletę w hotelu przed wyjściem. Lepiej do końca opróżnić pęcherz niż potem biedzić się w przeciążeniu czy w nieważkości. Pod ścianą pamięci wyrytych jest tylko pięć nazwisk kosmonautów: Gagarina, zmarłego w wypadku lotniczym, Komarowa z misji Sojuz 1, w której nie otworzył się spadochron główny podczas powrotu na Ziemię, oraz Wołkowa, Dobrowolskiego i Pacajewa z misji Sojuz 11, kiedy przy schodzeniu z orbity doszło do gwałtownej dekompresji. Kiedy skonfrontuje się to z liczbą drzew zasadzonych przez kosmonautów, których stoi legion, siłą rzeczy buduje to optymizm przed misją. Oglądanie transportu rakiety na wielkiej platformie mogłoby uzmysławiać załodze, w jak wielką maszynę wsiądą i jak potwornej potrzeba siły, żeby ją wynieść na orbitę, co mogłoby skutkować czarnymi myślami. Odwrotnie seans filmowy: pozwala się rozerwać, zapomnieć albo po prostu łatwiej usnąć. Pluszowa maskotka pełni rolę praktycznego semafora. Widziana w kamerach przez centrum kontroli lotów zaczyna swobodnie unosić się w kabinie, sygnalizując, że rakieta osiągnęła wysokość orbity.
Amerykanie też kultywują swoje rytuały, choć skromniejsze albo po prostu mniej upublicznione. Jednym z nich jest śniadanie mistrzów na cześć Alana Sheparda, który 5 maja 1961 został pierwszym amerykańskim astronautą. Składa się nań stek z jajecznicą, który dostarcza energii i w dużej części ulega strawieniu, opóźniając konieczność załatwienia drugiej potrzeby. Po awarii Apollo 13 numerację misji wahadłowców zmieniono tak, by unikać nieszczęśliwej trzynastki, bo po co wywoływać wilka z lasu. Przed startem załoga obowiązkowo gra w karty z dowódcą misji, aż ten przegra. Symbolicznie chodzi o to, by pech dowódcy zrealizował się w kartach, a nie podczas lotu. Misje kontroli lotów mają na podorędziu orzeszki, które spożywają po udanym starcie. Tradycja sięga jeszcze czasów bezzałogowych misji Ranger w latach sześćdziesiątych. Pierwszych sześć startów było nieudanych. Przy siódmym ktoś przyniósł orzeszki i się udało. Choć nie ma oczywistego związku przyczynowo-skutkowego pomiędzy tymi zdarzeniami, od tej pory w kontroli lotów NASA na wszelki wypadek orzeszki zawsze są.
Artykuł ukazał się w Pixelu #34, którego nakład został już wyczerpany. Zapraszamy jednak do sklepu Pixela po inne wydania drukowanego magazynu oraz po wersje cyfrowe Pixela.