Zapowiedział się do dziadka z wizytą wnusio. „Dziadku” –  napisał maila – „z chęcią wpadnę do Ciebie na kilka godzin, gdy rodzice będą załatwiać pewne sprawy, bo już rzygać mi się chce od latania z nimi po urzędach. Z chęcią zagrałbym z Tobą w jakąś strzelankę na PS-4, co Ty na to?”.

Domyślałem się oczywiście, że wnusio nie przyjedzie oglądać przez kilka godzin mojej łysiny, wypadającej szczęki i słuchać o podwyższonym poziomie cukru, eozynofilów, cholesterolu, półpaściu, sklerozie i dennej morfologii. Propozycja mi jak najbardziej odpowiadała. Jedno mnie tylko martwiło – trzeba było zorganizować jakąś strzelankę na czasie, bo wnusio był ponoć wyjątkowo biegły i wybredny w tym temacie. Do długim namyśle, przejrzeniu kilkudziesięciu filmów na youtube oraz jeszcze dłuższym grzebaniem w portfelu, z którego ostatecznie wyłuskałem po długich poszukiwaniach odpowiednią sumę postanowiłem wybrać znaną gierkę z dobrze znanego cyklu, pewnej bardzo znanej firmy gamingowej. Potem – jak mi się naiwnie zdawało i z podkreśleniem na NAIWNIE – pozostawało już tylko czekać na wnusia.

A jakże, przyjechał, punktualnie o ósmej rano. Po wstępnym miętoleniu i kilku „niedźwiadkach” zaprowadziłem go do salonu, w którym ustawiłem na poczesnym miejscu konsolę, pady, oraz rozmaite napitki i przegryzki. Następnie z miną czarodzieja wyciągającego królika z cylindra położyłem przed nim nierozpakowane jeszcze z folii pudełko z grą.

Na widok gry oczy mu zabłysły. Obejrzał opakowanie dokładnie z obu stron, po czym jakby jego zapał się lekko ulotnił.

– Nie instalowałeś jej jeszcze? – zapytał.

– Jakbym śmiał mój drogi, czekałem z tym na Ciebie.

– Trochę szkoda – powiedział.

– Coś nie tak? – zapytałem z niepokojem.

– Nie, nie, skąd – odparł, ale jakby bez większego przekonania.

Trochę niespokojny wyciągnąłem płytę i włożyłem ją do konsoli. Ta zaszumiała i po chwili na ekranie pojawił się pierwszy komunikat. Na dysk należało przenieść 26 GB danych, co miało zająć jakieś 30 minut.

– Mamy czas by pogadać – powiedziałem. – Co tam słychać u Ciebie w szkole?

Przenoszenie gry poszło w miarę szybko. W międzyczasie dowiedziałem się o postępach wnusia w szkole oraz kilku sprawach rodzinno-domowych, w których grał główną rolę. Od czasu do czasu przerywałem mu na krótko, by dowiedzieć się co oznacza takie czy inne sformułowanie – wnusio bowiem posługiwał się wyjątkowo biegle młodzieżowym slangiem, niekoniecznie jednoznacznym dla pokoleń zezgredziałych dziadów.

– No, nareszcie – powiedziałem, gdy na ekranie pojawiła się informacja, że gra została przeniesiona. – Teraz sobie nareszcie postrzelamy!

Wydawało mi się, że wnuczek mruknął coś w rodzaju „Czyżby?”.

Chyba się jednak nie przesłyszałem, bo na ekranie ukazała się informacja, że jest dostępna aktualizacja, ale jeśli nie chcę grać w gry sieciowe, mogę ją pominąć. Wybrałem tę właśnie opcję.

Wolne żarty…

Po krótkim powarkiwaniu konsola wypluła z siebie kolejny komunikat, że po pierwsze muszę zainstalować aktualizację, a po drugie aktywować konto PlayStation, by potwierdzić moją tożsamość. Aktualizacja zawierała – bagatela – 42 GB, a czas jej instalacji miał wynieść zaledwie 3 godziny.

„Nic to” – pomyślałem. Będzie czas na pogadanki co tam u ciotki Klotyldy i wujenki Henryki. To w naszej rodzinie zawsze był temat-rzeka, bo koniec końców dyskusja schodziła od razu prawie na stryja Onufrego. Przy okazji dawało się także poplotkować na tematy dalszej rodziny zamieszkałej w K.

Z musi zaakceptowałem więc aktualizację, która ostatecznie zakończyła się już koło południa. Kolejne polecenie, tym razem z serii ZAREJESTRUJ SIĘ ALBO ZALOGUJ pochłonęło kolejną godzinę bo trzeba było użyć drugiego komputera by przypomnieć sobie hasło do PlayStation, hasło do sieci, loginy i tak dalej. Po krótkiej walce z programem (żeby podać numer karty kredytowej trzeba ją najpierw mieć, a ja miałem jedynie kartę emeryta) udało się wreszcie przebrnąć przez rejestracje, logowania, zmianę haseł i tak dalej. Na zegarze dochodziła 13.00.

– Odpal kampanię – zaproponował wnuczek. – Ona pozwala grać w dwie osoby, bez korzystania z sieci. Sieciówka jest chyba płatna…

– Jasne – odpowiedziałem, będąc wdzięczny wnuczkowi, że chciał mi oszczędzić emerytury na baterię lekarstw i kasę pogrzebową. Już po chwili odnalazłem właściwą opcję, o której napisano, że nie wymaga przyłączenia do sieci.

Nic podobnego. Bez zalogowania się do sieci i pobrania profilu sieciowego oraz pytania konsoli jak chcę odbierać informacje i reklamy (mailem, czy na konsoli) ten wspaniały produkt nie próbował się nawet uruchomić. Ponadto opcja KAMPANIA nie wiedzieć czemu była opatrzona symbolem kłódki. Gdzieś z tyłu głowy zaczęły mi się kłębić niespokojne myśli.

– KAMPANIA JEST NIEZAINSTALOWANA – potwierdziła moje obawy konsola kolejnym komunikatem. – KLIKNIJ TUTAJ BY JĄ ZAINSTALOWAĆ – tu na ekranie pojawił się właściwy prostokącik.

Kliknąłem.

– KAMPANIA CZĘŚĆ I – 11.8 GB, CZAS POBIERANIA 3 GODZINY – na ekranie ukazał się rozkoszny napis.

Zgrzytnąłem zębami. Wnuczek zresztą też tyle, że głośniej. Dodatkowo pękła mu w dłoni szklanka z dość popularnym napojem, a ja rozsypałem paluszki.

Z musu i nadmiaru czasu omówiliśmy sytuację w polityce, zjechaliśmy nowe auto ojczulka wnusia, a potem pogadaliśmy o planach na najbliższe 30 lat. Wnusia oczywiście, bo ja na pewno tyle nie pożyję.

Gdy o 16.30 nareszcie wczytywanie się skończyło, ponownie wybrałem opcję KAMPANIA i ponownie zobaczyłem przy niej kłódkę. Po kliknięciu konsola wyświetliła następujący komunikat:

– KAMPANIA NIEZAINSTALOWANA. KLIKNIJ TUTAJ BY JĄ ZAINSTALOWAĆ.

Okazało się, że trzeba teraz wybrać drugą część KAMPANII i pobrać ją z serwera producenta.

– KAMPANIA CZĘŚĆ II – 13 GB, CZAS POBIERANIA 3 GODZINY – ukazał się naszym zdumionym oczom komunikat…

Zacząłem obgryzać paznokcie. Rozmowa się jakoś kompletnie nie kleiła, a wnusio jakby przygasł.

Już o 19.00 pobieranie się ostatecznie zakończyło. Kampania się nareszcie uruchomiła. Na ekranie zaczęło coś migać – były to światła widziane z wnętrza wagonu. W chwili, gdy gra miała się nareszcie zacząć, rozległ się dzwonek u drzwi.

– To my! – zaanonsowali swoje przybycie syn z żoną. – Wszystko załatwiliśmy, ale pędem musimy wracać do domu, więc tylko zabieramy wnusia i spadamy. – Pograłeś sobie z dziadkiem mały?

– Dawno tak REWELACYJNIE nie spędziłem całego dnia – odparł wnusio patrząc na mnie dziwny wzrokiem.

Post scriptum

Nie myśl Czytelniku, że to bajeczka całkowicie wymyślona. Ja rozumiem oczywiście, że nawet gry trzeba od czasu do czasu aktualizować, ale spędzanie na tym całego dnia (w końcu nie każdy ma szybki Internet w domu) to już lekka przesada. Być może mi nie uwierzysz, ale pamiętam, że jeszcze w czasie, gdy na fali były komputery 8-bitowe, a o Internecie nikt jeszcze nie słyszał, grę z całkiem niezłą jak na ówcześnie czasy grafiką można było odpalić nieco szybciej. Nawet w ciągu kilkunastu minut. I to uwzględniając koszmarnie wolne w tamtych czasach wczytywanie programu z magnetofonu, czy dyskietki.

Co do mnie, to grę ze wspominanej serii kupiłem za jednym zamachem DWA razy. Pierwszy raz i ostatni raz. Przypuszczam, że kolejna edycja będzie wymagała aktualizacji trwającej co najmniej tydzień, a może i miesiąc. Zatem, gdy dożyjesz Czytelniku sędziwego wieku i będziesz chciał wnusiowi zrobić przyjemność, kup grę na minimum pół roku przed jego spodziewaną wizytą i od razu ją zainstaluj – choć nie daję Ci żadnej gwarancji, że taki okres czasu wystarczy do jej aktualizacji.