Nigdy nie byłem wielkim fanem klasycznych przygodówek Sierry (z nielicznymi wyjątkami), w których uwierało mnie niemal wszystko – od fabuły, przez sterowanie, po mechanikę nieustannych zgonów i punktację naliczającą postępy w grze.
Za to już w roli wydawcy i właścicela Sierra On-Line wyjątkowo dobrze przysłużyła się do promocji produkcji innego studia – Dynamix – które to ma na swoim koncie nie tylko wiele oryginalnych i ciekawych tytułów, ale też jedną z najbardziej oryginalnych produkcji przypominających grę, choć niebędących grą…
Mowa oczywiście o Johnnym Castaway’u stworzonym przez Jeffa Tunnella – autora i producenta takich tytułów, jak chociażby Rise of the Dragon, Heart of China, Willy Beamish oraz The Incredible Machine.
Johnny Castaway grą nie jest, choć wygląda jak przygodówka, opowiadająca o losach pewnego rozbitka na bezludnej wyspie. Z logotypem nieco przypominającym Looney Tunes – Johnny Castaway miał być prawdopodobnie początkiem serii Screen Antics! – wygaszaczy ekranu dla Windows 3.x zrealizowanych w straszliwie ograniczonej liczbie 16 kolorów. Plotki o powstawaniu tego tworu krążyły w branżowych mediach w połowie 1992 roku – dokładnej daty wydania Johnny’ego Castawaya nie znam, wygaszacz (w pudełkowym wydaniu, na jednej dyskietce 3,5” 1,44 MB) mógł trafić na rynek pod koniec 1992 roku lub na początku 1993 roku (recenzje znajdziemy w styczniowych, marcowych, czerwcowych oraz październikowych edycjach różnych magazynów komputerowych). W przyszłym roku Johnnemu wybije więc okrągła 30.
W epoce latających tosterów, abstrakcyjnych wzorów wykreślanych na ekranie i animowanych akwariów – Johnny Castaway był (i wciąż jest) produkcją unikalną – to wygaszacz ekranu, który przyciąga uwagę mocniej od wielu typowych zadań wykonywanych przy pomocy komputera – bo nieinteraktywna produkcja Dynamiksu atakuje nasze zmysły sprawnie zrealizowanymi animacjami, charakterystycznymi odgłosami i równie intrygująca fabułą. Możemy obserwować poczynania naszego ekranowego bohatera jak w Little Computer People, ale bez dotykania klawiatury i jakiejkolwiek interakcji. W epoce popularności Windows 3.x (oraz 95 i 98) przygody Castaway’a prawdopodobnie przeżywano na tysiącach ekranów jednocześnie. Nie liczyło się to ile razy bohater wygaszacza ekranu rozbijał kokosy, drzemał, albo łowił ryby – ukradkowe spojrzenia na wygaszony ekran łączyły się z oczekiwaniem na te bardziej specjalne wydarzenia – jak spotkanie z rekinem, albo romans z syreną…
Rozpisuję się o owym bohaterze lat 90. z prostego powodu – chętnie zagrałbym rolę Johnnego w jakiejś przygodówce poskładanej z craftingu, pikseli i randomowych przygód na jakiejś niezbyt ludnej, sandboxowej wysepce.
Tymczasem mogę jedynie pomarzyć, ale zdradzę Wam pewnie sekret – pomimo upływu czasu Johnny’ego Castaway’a da się uruchomić w roli wygaszacza ekranu na współczesnych systemach Windows. Fakt, to edycja opakowana w kompletne Windows 3.x i DOSBoxa, zajmująca znacznie więcej niż jednodyskietkowy pierwowzór, ale… działa. Wystarczy z serwisu Screensavers Planet pobrać odpowiednie archiwum lub pomęczyć się samodzielnie. OK boomers – znów macie na ekranie wygaszacz. I co teraz?