Ze wszystkich popkulturowych opowieści ta o poszukiwaczach skarbów przemawia do mnie najsilniej.

Nie zliczę, ile razy oglądałem Poszukiwaczy zaginionej Arki i wszystkie pozostałe części przygód dr. Jonesa (podobała mi się nawet czwórka!). Miłość, szmaragd i krokodyl (wraz z niedocenianym sequelem Klejnot Nilu), Kopalnie Króla Salomona, Mumia, Skarb Narodów… – znam je wszystkie na pamięć, a gdy szedłem na studia, nie ukrywałem, że wybór historii spowodowany był głównie marzeniem, by dokopać się w zakurzonych dokumentach do informacji np. o lokalizacji Bursztynowej Komnaty, a następnie spakować plecak i ruszyć po sławę oraz bogactwo.

Życie oczywiście zweryfikowało te plany, a po studiach historycznych mam tylko “dr” przed nazwiskiem, wadę wzroku i krzywy kręgosłup. Na szczęście są gry wideo, w których szło mi znacznie lepiej niż w życiu.

Harry Pitfall uciekający przed skorpionami w amazońskiej dżungli, Panama Joe penetrujący grobowiec Montezumy, Lara Croft, Nathan Drake… – wiele skarbów razem odszukaliśmy i wiele przygód mieliśmy okazję przeżyć. Dużo dobrych wspomnień.

Niestety, z jednym tylko kolegą po fachu wyżej wymienionych awanturników było mi nie po drodze. Rick Dangerous. Niebezpieczny Ryszard, który już w pierwszej scenie gry ucieka przez podziemne korytarze przed toczącym się głazem, a na głowie nosi charakterystyczną fedorę. To były nawiązania zbyt oczywiste, bym mógł je zignorować!

Wielokrotnie podchodziłem do tego tytułu – nigdy jednak nie zaszedłem daleko. To była piekielnie trudna gra nawet jak na ówczesne standardy. Połamałem joystick Matt na próbach pokonania pierwszego poziomu, lecz bez powodzenia. Byłem bardzo zły – na Ricka, na joystick, przede wszystkim na siebie. Nie dałem rady. O tym, że główny bohater oprócz amazońskiej dżungli, odwiedza jeszcze egipskie piramidy, a nawet bazę nazistów (a w drugiej części walczy z kosmitami), dowiedziałem się wiele lat później z internetu.

Postanowiłem przepracować traumę z dzieciństwa, tworząc komiks Niebezpieczny Ryszard, w którym opowiadam historię Ricka własnymi słowami (ilustruje, jak wszystkie zeszyty z tej serii, niezrównany Tomasz Kleszcz). Trochę przy tym zmyślam, ale do fantazjowania przyznaję się w tekście, który komiksowi towarzyszy. Myślę, że wyszło nam nieźle. Polecam Państwu to wydawnictwo, które przybrało fizyczną formę dzięki inicjatywie Roberta Łapińskiego i Idea Ahead.

Komiks można kupić w serwisie Allegro.

O poprzednich zeszytach z cyklu opowiadałem we wcześniejszym wpisie.

O następnych opowiem już wkrótce, może jeszcze wiosną.

Artykuł jest przedrukiem z bezpłatnego newslettera Listy do internetu, który co tydzień rozsyłam do czytelników. Polecam subskrypcję.