Developer mówi, że przez kradzione klucze stracił ponad 6600 dolarów.
Na początku lipca pisaliśmy o dość interesującej sytuacji – developerzy kilku gier niezależnych zaczęli skarżyć się, że G2A wykupiło reklamy, które pozycjonowane są w Google nad linkami do ich gier, zachęcając do zakupów na targowisku. Reakcje twórców na tę sytuację były raczej nietypowe, bowiem zaczęli pisać, ze wolą, by gracze piracili ich gry zamiast kupować je na G2A, a platforma sprzedażowa zaczęła przekonywać, że pogłoski o tym, iż pozwala na sprzedaż kradzionych kluczy są właśnie tym – pogłoskami. Do tego G2A obiecało, że zatrudni zewnętrzną firmę by wykonała audyt i sprawdziła, czy faktycznie sprzedaje kradzione klucze i zadeklarowało zwrot 10-krotności kosztów związanych z chargebackami (czyli zwrotem pieniędzy na skradzione karty kredytowe) developerom, którzy dostarczą dowód kradzieży. Przy okazji próbowało też poprawić swoją reputację w inny, niezbyt uczciwy sposób.
Wube, twórcy Factorio postanowili sprawdzić ofertę G2A. W blogu opublikowanym w piątek tłumaczą, że zaraz po rozpoczęciu sprzedaży gry na swojej stronie musieli zrefundować około 300 kluczy kupionych za pomocą kradzionych kart kredytowych, a proceder ustał dopiero, gdy zamiast korzystać z własnego sklepu rozpoczęli dystrybucję przez widget Humble. Szacowane przez Wube koszty związane z chargebackami z tego tytułu wyniosły około 6600 dolarów, a developer ma całą listę kradzionych kluczy, którą przesłał w ciągu tego tygodnia G2A do weryfikacji, licząc na zwrot obiecanej 10-krotności strat. Przy okazji na blogu, gdzie omawiany jest problem, znaleźć można cytaty z maili od klientów, których klucze zostały zdezaktywowane, wskazujące, że kradzione klucze faktycznie były sprzedawane za pośrednictwem targowiska.
G2A nie odpowiedziało na razie na próbę kontaktu ze strony Wube, nie możemy więc powiedzieć, czy faktycznie zwróci developerom 66000 dolarów. Jeśli to zrobi, być może twórcy Factorio zmienią swoje nastawienie, póki co bowiem dołączają do grona studiów mówiących, że ich grę lepiej jednak spiracić, niż kupić na kontrowersyjnym targowisku.