Tegoroczny wrzesień to ciekawy okres dla graczy. Microsoft proponuje za 8 zł dostęp do usługi Xbox Game Pass Ultimate przez 2 miesiące, Ubisoft promuje usługę Uplay+, dając nam przez niemal miesiąc dostęp do ponad setki tytułów będących w zasobach Uplay. Czy to tylko efekt agresywnej polityki Epic Games Store, czy też próba przełamania dominacji Valve na polu cyfrowej dystrybucji? A może zaledwie pierwsza batalia przed wielką wojną na serwisy oferujące streaming gier?

PlayStation Now (wciąż omijający Polskę), NVIDIA GeForce Now beta, Shadow, Hatch to kolejne nazwy usług, które powoli wdzierają się do świata gier, wprowadzając streaming z serwerów jako domyślną metodę zabawy. Co ma się rozumieć jeszcze bardziej oddzieli graczy od posiadania gier. Pewnie, można by teraz zacząć długi wywód rozpoczynający się od słów „kiedyś to było”… kartridże, CD-ROM-y, kartonowe pudełeczka z instrukcjami, plakaciki – wszystko to, by gracz miał wrażenie, że wydanie kilkudziesięciu dolarów jest jak najbardziej uzasadnione, pomimo że tak naprawdę kupuje on dostęp do wirtualnej rozrywki. Wraz z upływem czasu, sytuacja zaczynała się zmieniać. Pierwsze, stricte fizyczne nośniki – kartridże, taśmy magnetofonowe i dyskietki, zastąpiły najpierw CD-ROM-y, później płyty o coraz większych pojemnościach. Owszem. pierwiosnki cyfrowej dystrybucji gier już istniały, jak GameLine, który w latach 80. umożliwiał wypożyczanie gier na Atari 2600 (co wymagało zakupu specjalnego kartridża i mozolnego transferu danych przez modem), czy specjalne punkty sprzedaży punkty sprzedaży gier dla Famicoma, w jak najbardziej cyfrowych wersjach. Był i modem satelitarny, Satelliteview do Super Famicoma. Na rewolucję cyfrową musieliśmy jednak trochę poczekać, przynajmniej do czasów, gdy Internet nabrał prędkości umożliwiających swobodny transfer gier, a Valve odkryło, że nie samym Half-Life’em żyje rynek gier wideo. Do popularyzacji cyfrowej dystrybucji i Steama przyczynił się Counter-Strike oferowany poprzez Steam oraz Half-Life 2 (choć to Stardockowi należy się pierwszeństwo w cyfrowej dystrybucji). Do Steama szybko dołączył świat konsol do gier, który dostosował dystrybucję tytułów do form elektronicznych. W efekcie coraz rzadziej sięgaliśmy po pudełkowe wydania gier, zdając się na transfer gier przez Internet i całkiem wygodne aktualizacje przez sieć. Trudno dziś wyobrazić sobie gry bez stałego modelu poprawek spływających przez łącza internetowe. I DLC, dokupionych do podstawki oraz jakże wygodnego modelu zakupów: nie ruszając się z fotela zamawiamy, płacimy, pobieramy i delektujemy się najnowszymi tytułami. Czasami we wczesnym dostępie, innym razem pobierając zawartość gry przed premierą, by na uderzenie premierowego gongu wbić się w szatki ulubionego superbohatera.

Wystarczyło zaledwie dodać do cyfrowej dystrybucji jeden element, który  dobrze znamy z otaczającego nas świata: abonament – czyli opłatę za usługę, taką jak telefon, dostęp do Internetu czy telewizji kablowej. I zamiast oferować odbiorcy konkretną grę (już nie w fizycznej, a cyfrowej postaci) za konkretne pieniądze, dać raczej dostęp limitowany czasowo, za to do pokaźnej bazy gier. Tak narodził się PlayStation Plus (dziś to 37 zł miesięcznie), Xbox Game Pass (40 zł miesięcznie), czy Nintendo Online, które skupia się na udostępnianiu raczej niezbyt nowych tytułów.

W aktualnej promocji Xbox Game Pass Ultimate możemy dobrać się do pokaźnej bazy tytułów za jedyne 8 zł przez ponad miesiąc (w tym korzystać z Xbox Live Gold, czyli zdobywać kilka gier za darmo na stałe i oszczędzać na zakupach w Microsoft Store). Później zapłacimy 55 zł miesięcznie. Podobna, promocyjna oferta obowiązuje w tym miesiącu na Uplay+. Nie zapłacimy ani złotówki za dostęp do ponad setki tytułów Ubisoftu we wrześniu. To nie jedyne oferty abonamentowe, jakie istnieją, bo od dłuższego czasu możemy już korzystać z oferty Humble Monthly, której częścią jest Humble Trove za 12 dolarów miesięcznie. Przykłady pomniejszych dystrybutorów gier oczywiście można by mnożyć, tylko po co? Najwięksi dystrybutorzy gier raczej zadbają o to, by wokół ich ofert było sporo zamieszania. Niewątpliwie rynek rozruszał Epic i jego Epic Games Store, zasypując nas darmowymi grami, publikowanymi w odstępie dwóch tygodni od końca zeszłego roku. Do dziś to niemal 40 gier, które raczej nie wszyscy z nas zdążyli dotychczas ukończyć. Oczywiście model abonamentowy nie jest zły, jeśli dysponujemy dużą dawką wolnego czasu, jednak Steam ma już pewną alternatywę dla tego rozwiązania – darmowe weekendy z premierowymi tytułami. Przypomina to trochę metodologię gier demo z ograniczeniem czasowym, ale też daje nam wgląd w rozgrywkę i umożliwia nam podjęcie decyzji, czy warto wyłożyć pieniądze na konkretny tytuł.

Tymczasem Valve modyfikuje klauzulę dotyczącą dystrybucji gier na swoje platformie, pośrednio wymierzając ją w Epica:

„Company shall submit the applications to Steam for release no later than the first commercial release of each application or Localized Version, or, if already commercially released as of the Effective Date, within thirty (30) days of the Effective Date. Thereafter, Company shall submit to Steam any Localized Versions and Application Updates (in beta and final form) when available, but in no event later than they are provided to any other third party for commercial release. Company shall provide these copies in object code form, in whatever format Valve reasonably requests.”

W skrócie: twórca gry będzie musiał dostarczyć swój produkt na platformę Steam nie później niż w momencie premiery komercyjnej swojej gry. Co zablokuje drogę wędrowaniu ekskluzywnych wydań w Epic Games Store na platformę Valve. I pewnie wkrótce zaogni konflikt. Pomimo swojego doświadczenia na polu gier, Valve pozostaje jednak na pozycji broniącej się twierdzy, obleganej przez kolejne, wzrastające koalicje dystrybutorów gier. Oby z korzyścią dla nas, graczy. Na razie możemy jeszcze liczyć na serwisy oferujące dobre ceny na klucze Steam oraz niszowe Itch.io, nieco podupadającego Origina, Green Man Gaming, czy GamersGate. Bardzo ciekawy w tym całym zamieszaniu może okazać się następny krok GOG-a, który prawdopodobnie prędzej czy później (na polu abonamentowych usług) będzie miał nam co ciekawego do zaoferowania. Na razie najjaśniej świecące gwiazdy na firmamencie gamingowych abonamentów należą do Ubisoftu i Microsoftu. Przynajmniej we wrześniu.