Epicka wizja „Gwiezdnych wojen” George’a Lucasa rozpoczęła w 1977 roku nową erę efektów wizualnych. Czy komputery osobiste były wówczas w stanie dorównać rozmachowi kinowej fantazji?
Pod względem technicznym stanowczo nie. Niemniej jednak twórcy gier sięgnęli po dzieło Lucasa, oddając wzorowane na sadze Skywalkerów produkcje interaktywne pod opiekę nieskrępowanej wyobraźni fanów, którzy dopowiedzieć mieli sobie to, czego nie był w stanie wygenerować procesor. Przygoda w odległej galaktyce nie ominęła także użytkowników ZX Spectrum. Dokładnie 10 lat po premierze „Nowej nadziei” sami mogli zasiąść za sterami X-Winga, by obronić bazę na Yavinie IV i zniszczyć Gwiazdę Śmierci. Tak do cyfrowego tygla trafiły wielkie nadzieje i gorzkie rozczarowania.
Nim zanurzymy się jednak w oparach sentymentu, a przyjrzymy brutalnej prawdzie. Amerykanin George Lucas prawdopodobnie stwierdzić musiał, iż Moc w brytyjskim komputerze osobistym nikła jest… Stąd tak mierna liczba licencjonowanych produkcji na platformę Sinclaira, mimo iż w drugiej połowie lat osiemdziesiątych to właśnie ZX Spectrum był w domowym zaciszu niekoronowanym królem gier. Co ciekawe, wiele lat później twórca kosmicznej sagi rodu Skywalkerów po macoszemu odniósł się do PC, pomstując chociażby na piractwo. Zabawne, zważywszy na fakt, iż najbardziej popularnym bohaterem stworzonym przez George’a okazał się… kosmiczny pirat. Ale to temat na osobną opowieść. Niemniej wszystkie trzy główne i zarazem należące do kanonu gry nie tylko były jedynie konwersjami wersji arcade’owych, ale i zadebiutowały na Spectrum ze znacznym, by nie powiedzieć rażącym opóźnieniem. Nie przeszkodziło to jednak fanom cieszyć się z faktu, iż oto sami mogą, choć oczywiście w sposób mocno symboliczny, stać się bohaterami epickiej walki o wolność w odległej galaktyce.
Spóźniona nadzieja
Pierwsza licencjonowana kaseta magnetofonowa ujrzała światło dzienne w 1997 roku, a treść zawarta na okładce kipiała entuzjazmem:
„Nareszcie! Najsłynniejsza gra na automaty i jeden z najbardziej udanych filmów naszej ery teraz razem w niniejszym wydaniu! Wierna oryginałowi wersja «Gwiezdnych wojen» na komputery osobiste powinna zająć pierwsze miejsce w kolekcji każdego gracza i zawsze być tą, do której będziesz regularnie wracał”
Odbiór użytkowników różnił się w zależności od tego, po której stronie żelaznej kurtyny stali. W krajach zachodnich zgodnie przyznawano grze ocenę 7-8/10, zaznaczając przy tym, że konwersja wersji automatowej dokonana została zbyt późno i tym samym nie cieszy już tak bardzo, jak oryginał. Z kolei w tak zwanym bloku wschodnim, czyli w Polsce czy chociażby Czechosłowacji, tytuł pojawił się, oczywiście w wersji pirackiej, w czasie niesłabnącego boomu na trylogię Lucasa, stąd wywołał entuzjazm bliski temu marketingowemu z okładki gry.
Gra wydana została przez Domark Ltd na licencji Atari Games Ltd. Oferowała użytkownikom interfejs pierwszoosobowy i grafikę 3D (sic!), choć oczywiście musimy sobie zdawać sprawę z tego, że w tym przypadku i w takich czasach oznaczało to zaledwie szkieletowe obiekty pozbawione tekstur i framerate około pięciu klatek na sekundę. I choć rozwiązanie to potrafiło wówczas zaimponować (wytrawni gracze do dziś wspominać będą takie tytuły jak Sentinel czy Total Eclipse), to nigdy nie osiągnęło szczytów popularności na platformie, która kochana była przede wszystkim za grafikę w rzucie izometrycznym (Knight Lore, Head over Heels i tak dalej) oraz platformowe tytuły 2D (Dizzy czy seria Monty).
Sam gra była dość wierną jak na owe czasy interaktywną wersją finału epizodu IV i przedstawiała atak na Gwiazdę Śmierci. Najpierw musieliśmy dać opór fali wrogich myśliwców Tie, następnie zająć się turbolaserami na wieżach, którymi naszpikowana była powierzchnia stacji kosmicznej, a w finałowej fazie przebić się przez słynny korytarz, by w końcu oddać ten jeden jedyny strzał unicestwiający najgroźniejszą broń Galaktycznego Imperium. Zwycięzca, miast orderu z rąk księżniczki Lei, otrzymywał… zadanie ponownego zniszczenia Gwiazdy Śmierci. I tak w kółko.
Wydawca kontratakuje
Firma Domark Ltd postanowiła pójść za ciosem i już rok później na rynku pojawiła się konwersja kolejnej części. Gra The Empire Strikes Back oferowała nam akcję z pierwszej połowy epizodu V. W pierwszym etapie zmagaliśmy się z imperialnymi sondami zwiadowczymi na powierzchni Hoth, w drugim natomiast z maszynami kroczącymi AT-AT i AT-ST, przy czym oba modele mogliśmy bez problemu zestrzelić laserami. Trzeci i czwarty etap to przygody Sokoła Millennium w przestrzeni kosmicznej. Najpierw przebijaliśmy się przez falę myśliwców Tie, a następnie musieliśmy manewrować statkiem w polu asteroid. Tym razem gra nagradzała nas widokiem Sokoła odlatującego w dal, by… rozpocząć zabawę od początku.
Uczciwie trzeba tu zaznaczyć, że czas potrzebny na skończenie gry był krótszy niż ten wymagany do jej wgrania z taśmy magnetofonowej. O dziwo, tytuł osiągnął oceny oscylujące wokół 90 procent! W recenzjach pojawiały się takie hasła jak „zaskakująco uzależniający” i „graficznie znakomity”. Podobno o zachwycie tym miał decydować fakt, iż oryginalny automat Atari był zbyt rzadko spotykany, co zaowocowało wysokim popytem na interaktywną wersję „Imperium kontratakuje”… Dopisali także fani, bowiem wizerunek ruszających się i atakujących machin kroczących Imperium w tamtych czasach zapierał użytkownikom ZX Spectrum dech w piersiach.
Powrót izometrii
W 1989 roku Domark Ltd postanowił uderzyć po raz trzeci, wydając cyfrowe zwieńczenie trylogii. Return of the Jedi również był konwersją i podobnie jak jego pierwowzór działający na automatach, odchodził od grafiki wektorowej na rzecz opartej na sprite’ach scrollowanej akcji w rzucie izometrycznym. Niestety, i tutaj zawiódł refleks, bowiem ZX Spectrum mógł już w tym czasie pochwalić się wieloma podobnymi i lepszymi tytułami (vide: Alien Highway i Highway Encounter). Nie dopisali także krytycy, którzy ocenili grę na poziomie 60 procent, wytykając jej to, że wygląda, jak gdyby stworzono ją od niechcenia.
Produkcja odnosiła się do drugiej połowy kinowego epizodu VI. Najpierw wcielaliśmy się w Leię, która musiała dotrzeć skuterem do siedziby Ewoków, unikając pułapek i wrogich patroli. Tam czekały już na nią C3PO i R2D2. Do dziś złośliwi twierdzą, iż nie do końca wiadomo, co robiły miśki z Endor na widok księżniczki. Machały na powitanie czy zachowywały się może nieco bardziej… obscenicznie?
W kolejnych etapach kierowaliśmy kolejno AT-ST oraz Sokołem Millennium. Ciekawostką był moment, gdy akcja przenosiła się w kosmos i mogliśmy strzelać do gwiezdnych niszczycieli. Finał rozgrywał się w trzewiach drugiej Gwiazdy Śmierci. Grę kończyły raczej oszczędne gratulacje, ale powiedzmy sobie szczerze, że fani nie mogli być niezadowoleni, bo z jednej strony nie powinni od Spectrum wymagać zbyt wiele, a z drugiej już wtedy spoglądali na wszystkie produkcje spod znaku „Star Wars” przez różowe okulary kinowego sentymentu.
Przebudzenie fanów
Ponieważ produkcyjna machina Lucasa potraktowała ZX Spectrum po macoszemu, niszę próbowali wypełnić fani. Pierwszą notowaną przez historię produkcją bez licencji była tekstowa parodia Star Flaws z 1991 roku. Warto zaznaczyć, iż już na wstępie twórca gry przeprosił George’a Lucasa. Głównymi bohaterami byli… Nuke Skyporker, Yan Polo oraz Tobacco the cookie. Ich adwersarzem okazał się z kolei niejaki Daft Radar.
W 1993 roku pojawiła się z kolei produkcja zatytułowana Return of the Jedy. Błąd w tytule okazał się zamierzony, bowiem twórca chciał uniknąć batalii sądowych. Tym bardziej że grę sprzedawał po sześć funtów szterlingów. Całość polegała na obsłudze działka laserowego, które strzelać miało do podobizny Dartha Vadera. Gra doczekała się nawet reklamy w wiodących czasopismach komputerowych.
W 1984 roku recenzenci otrzymali kopię produkcji tekstowej The Last Jedi, która miała pojawić się na rynku w cenie pięciu i pół funta. Niestety los gry do dziś pozostaje nieznany. Czasopismo ZX Computing podało jedynie, iż tytuł oferował aż 500 lokacji. Fabuła miała jednak skupiać się na nudnej eksploracji pustych jaskiń, poszukiwaniu przedmiotów i zabijaniu wrogów…
Takich i podobnych produkcji amatorskich było znacznie więcej. Żadna jednak nie jest dziś warta wspomnienia, choć warto dodać, że i w czasach nowożytnych „Gwiezdne wojny” rzadko miały szczęście do udanych tytułów interaktywnych, a o niektórych wręcz chcielibyśmy zapomnieć (podobnie jak i o telewizyjnej produkcji „Star Wars Holiday Special” czy rysunkowym serialu „Ewoks”).
Opowieść o „Gwiezdnych wojnach” na osiem kolorów i 48 KB pamięci zawsze będzie podróżą czysto sentymentalną. Niestety, gry spod znaku gwiezdnej sagi nigdy nie należały do elity produkcji dedykowanych ZX Spectrum. A szkoda, bo wbrew opinii złośliwych komputer sir Sinclaira w rękach zdolnych twórców potrafił naprawdę wiele, co udowodnili chociażby bracia Oliver czy Jon Ritman i Bernie Drummond. Ale i to temat na osobną opowieść…
Artykuł ukazał się w Pixelu #26, którego nakład został już wyczerpany. Zapraszamy jednak do sklepu Pixela po inne wydania drukowanego magazynu.
PS Jeszcze Star Wars Droids:
Star Wars tekstówka: