Jak ten czas leci. Wydawałoby się, że 10 lat to jest szmat czasu i nie minie jak z bicza strzelił. No i co? Bum – dziesięć lat temu wyszła druga część Uncharted. Wydawałoby się, że jeszcze wczoraj człowiek siadał do konsoli i brał pada w dłoń…

Co można powiedzieć o drugiej części Uncharted co nie zostało powiedziane? Właściwie nic, ale spróbuję. Dla mnie to był pierwszy kontakt z serią i od razu byłem zakochany. Wszystko mi tu pasowało, a już najbardziej sam Nathan Drake. Nie bez powodu niektórzy nazywają go współczesną reinkarnacją Indiany Jonesa. Oczywiście Nathan to nie Indy, ale jednak coś z niego ma – charyzmy na tony i tą charakterystyczną zawadiackość. Świetną robotę robi to Nolan North podkładający głos pod Nathana – jemu też należą się najwyższe pochwały. Nawet postacie powiedzmy drugoplanowe są tutaj świetne – zarówno Harry jak i Chloe, no i oczywiście Elena.

Naughty Dog oczywiście wspomniało na Twitterze o swoim dziele:

Warto wspomnieć, że Uncharted 2 do dziś sprzedało się w ponad 6 milionach egzemplarzy (a pewnie jest tego więcej jeśli liczymy np. Uncharted: The Nathan Drake Collection). Może nie jest to super powalający wynik, ale nadal to całkiem sporo gier nieprawdaż?

Jeszcze chwila refleksji – po zagraniu w drugą część sięgnąłem po pierwsze Uncharted i okazało się, że… recenzje się nie myliły. Jedynka to dobra gra, ale w dwójce wszystko jest lepsze. Miejsce akcji, sterowanie, sposób prowadzenia fabuły, czy nawet pewne zmiany mechaniczne. Nie bez powodu gra była wielkim hitem i warto ją sobie dziś przypomnieć. Ot, chociażby we wspomnianym Nathan Drake Collection!

[Zdanie Zdana nie odzwierciedla poglądów (całej) redakcji. Doom lepszy!]