Wiem, że sporo graczy w osobach decydujących się na preordery upatruje winnych niemal całego zła growego świata. Rozumiem część ich zarzutów, ale mimo to co jakiś czas kupuję piksele w worku. Do sięgnięcia do portfela jeszcze przed premierą może zachęcić mnie pięć rzeczy.

Zaufanie do twórców

Preorder to zawsze ryzyko. Nie raz okazywało się, że wyczekiwany hit tuż po ukazaniu się przypominał niegrywalnego gniota, a jego cena zdążyła dwa razy spaść, nim został w końcu połatany. Wszyscy pamiętamy choćby katastrofę w pelerynie, czyli premierę Arkham Knighta na PC. Takie sytuacje skutecznie odstraszają przed wcześniejszym zamawianiem i trudno się temu dziwić.

Nie zapominajmy jednak, że nie wszyscy traktują graczy jak frajerów, którzy nie dość, że płacą kupę kasy, to jeszcze dają się wykorzystać jako pracujący za darmo testerzy. Są przecież twórcy, którym spektakularne klopsy się nie zdarzają czy wydawcy potrafiący postawić na jakość, nawet za cenę przesunięcia premiery. Można też znaleźć firmy starające się wynagrodzić graczom ewentualną wpadkę, jak chociażby zrobił CD Projekt Red w przypadku Wiedźmina 2. Nie widzę więc powodu, aby nie udzielać kredytu zaufania ludziom, którzy w przeszłości zawsze go spłacali.

Przywiązanie do serii

Absolutnie nie mam potrzeby ogrywania wszystkich gier od razu. Zazwyczaj czekam aż kurz (iprzy okazji cena) opadnie, więc wiele hitów bliżej poznaję, gdy kwalifikują się już do wydania w kolekcji klasyki. Są jednak serie, których nie potrafię sobie odpuścić. Na przykład gdyby EA ogłosiło, że kolejne NHL będzie na PC, to pierwszy krzyczałbym, żeby wzięli moje pieniądze, tylko po to, aby przypadkiem z tabelek w Excelu nie zaczęło wynikać, że dodanie krążka do blaszaka to nieopłacalny interes. Także jeśli Kain i Raziel mieliby powrócić, to chciałbym przenieść się do Nosgoth, zanim ktoś na Facebooku czy Youtube zdąży zaspoilować mi historię.

Wiem, że takie podejście jest rozsądne niczym organizowanie kursu stepowania na polu minowym, ale godzę się na to ryzyko a ewentualne pretensje mogę mieć tylko do siebie. No i moja miłość nie jest ślepa. Kilka tytułów dostało już ode mnie żółtą kartkę.

Poczucie sprawiedliwości

Kupowanie gier w promocji, zwłaszcza ze źródeł nieskażonych szarą strefą, nie jest niczym złym. Mimo to, jeśli jakieś tytuły danego studia udaje mi się upolować za grosze i dostarczą mi sporo frajdy, to potem łatwiej jest mi sięgnąć głębiej do kieszeni.

Miałem tak w przypadku ostatnich części Tomb Raidera. Reboot upolowałem za śrubki na steamowej promocji i spodobał mi się bardzo. Także Rise of the Tomb Raider kupiłem, gdy wersja 20 Year Celebration była w bardzo przystępnej cenie i znów bawiłem się przednio. Dlatego za Shadow of the Tomb Raider zapłaciłem z wyprzedzeniem. Nie byłem nawet zły, gdy szybko pojawiła się promocja. Po pierwsze dlatego, że kiedy cena spadała, ja już kończyłem przygodę. Po drugie, nawet jeśli przepłaciłem, to nie czuję się poszkodowany, gdyż na poprzednich częściach sporo zaoszczędziłem, więc w najgorszym razie bilans wyszedł na zero.

Radosna przejażdżka

Hype train ma swoje plusy. Kluczowe jest, aby do tego pociągu wsiąść z własnej woli, a nie dać się wepchnąć marketingowym zawiadowcom przekonującym, że mamy do czynienia z grą, która jest kultowa nim jeszcze wyszła. Jeśli na dany tytuł naprawdę czekamy, to wspaniale jest chłonąć przedpremierowe ploteczki i wymieniać się przewidywaniami, nadziejami oraz oczekiwaniami. Preorder to potęguje, ponieważ dodatkowo zapewnia świadomość, że w dniu premiery będzie się jednym z pionierów, odkrywających tajemnice, zanim wypełnią się nimi kanały wszystkich youtuberów. Ryzyko jest takie, że owym odkryciem może być przekonanie się, że save’y nagle znikają, tajemniczy błąd nie pozwala ukończyć pierwszego etapu a animacje tną się nawet na najlepszym sprzęcie. Cóż, taki jest los odkrywców, że zamiast na zakopany skarb, mogą trafić na bezwartościową stertę gruzu.

Pędząc pociągiem oczekiwań warto też zaglądać za okno, by nie przegapić sygnałów, że lokomotywa zmierza w przepaść i lepiej z niej wyskoczyć, nim będzie za późno.

Chęć wsparcia

Czasami pojawiają się gry czy studia, które może nie dają gwarancji fantastycznej zabawy już od pierwszych sekund po premierze, ale z jakichś powodów uważam je za warte wsparcia. Wówczas traktuję preorder niczym zbiórki crowdfundingowe i płacąc z wyprzedzeniem chcę okazać swoje poparcie i wspomóc projekt.

Jak widzicie, nie uważam, żeby preordery same w sobie były czymś nagannym. Moim zdaniem do każdej sytuacji należy po prostu podejść indywidualnie, uczyć się na własnych i zastanowić się, dlaczego chcemy sięgnąć do kieszeni. Oczywiście zamówienia przedpremierowe zawsze będą obciążone pewnym ryzykiem, ale możemy je zminimalizować, zamiast wylewać dziecko z kąpielą, prowadząc kampanię pod hasłem: „Never preorder”.