Wielki bohater ery kosmicznej, który podbił serca Brytyjczyków. Pojawił się nie tylko na kartach komiksu czy w audycjach radiowych, lecz również w piosenkach Pink Floyd, Davida Bowie czy Eltona Johna. Ba, doczekał się nawet własnego pomnika! Mimo żelaznej kurtyny w drugiej połowie lat 80. podbił też serca polskich graczy, choć… nikt z nas nie miał bladego pojęcia, z kim tak naprawdę ma do czynienia.
O kim mowa? Wszyscy bez cienia wątpliwości odpowiecie, że chodzi o Doktora Who. Otóż nie. Poznajcie pułkownika Daniela McGregora Dare, pilota przyszłości, właściciela najbardziej charakterystycznych brwi w całej galaktyce!
A pan to w ogóle jest kto?
Na stronie speccy.pl 24 stycznia 2013 roku pod recenzją gry Dan Dare pojawił się taki oto wpis autorstwa niejakiego Tygrysa: „Lubiłem grać w Dan Dare, choć niezbyt wiedziałem, o co chodzi”. Jakże często powtarzaliśmy te słowa w latach 80.! Gry przychodziły bowiem wówczas z Anglii do Polski w wersjach pirackich. Nie wiedzieliśmy, jak wyglądały oryginalne okładki, a instrukcji nie widzieliśmy na oczy. To była inna epoka. Nie było wstępów wyjaśniających tło fabularne. Do tego służyła papierowa instrukcja, której my jednak nie mieliśmy. Owszem, z pomocą przychodził czasem Bajtek, ale w czasach żelaznej kurtyny informacja nie była produktem tak łatwo dostępnym, jak dziś, w czasach transgranicznego, globalnego internetu.
I tak właśnie dotarł do Polski Dan Dare. Gra trafiła do naszych rąk, owszem, ale mówiące wiele hasło reklamowe wydrukowane na okładce kasety już nie. A brzmiało ono następująco:
„Jeden z najsłynniejszych komiksowych bohaterów wszech czasów ożywa w tej wspaniałej grze zręcznościowo-przygodowej. Pełny opis znajdziecie w środku!”
W 1986 roku zasiedliśmy z wypiekami na twarzy, wiedząc jedno: Dan to kosmiczny bohater z Ziemi, walczący ze złymi obcymi o wielkich zielonych głowach. Tyle bowiem wywnioskowaliśmy z obrazka, jaki pojawił się na ekranie w trakcie ładowania gry. O tym, że w Wielkiej Brytanii Dan Dare to postać kultowa, dowiedziałem się przypadkiem… trzy miesiące temu. I dlatego teraz o wszystkim tym Wam opowiadam.
Dawno, dawno temu, w 1950 roku…
Ojcem Dana był brytyjski rysownik Frank Hampson (1918–1985). To on stworzył wizerunek kosmicznego bohatera oraz napisał i zilustrował jego pierwsze przygody. Dan zadebiutował 14 kwietnia 1950 roku w pierwszym numerze komiksowego tygodnika Eagle, który osiągnął oszałamiający wynik sprzedażowy – czasopismo zostało zakupione przez 900 tysięcy młodych czytelników. Opowieści o pilocie z przyszłości pojawiały się w tym magazynie regularnie aż do 1967 roku. Dan szybko podbił serca czytelników. Do tego stopnia, że w latach 1951–1956 siedem razy w tygodniu słynne Radio Luxembourg emitowało oparte na komiksie słuchowisko.
Co ciekawe, wystarczy spojrzeć na okładkę pierwszego numeru Eagle, by odnieść wrażenie, że to właśnie stylistyką Franka Hampsona inspirował się Bogusław Polch, tworząc lata później Funky’ego Kovala. Ba, Funky w mundurze to wręcz wykapany Dan Dare!
Nie można tu też pominąć innej ciekawostki. Otóż założycielem czasopisma Eagle był… wielebny John Marcus Harston Morris, duchowny kościoła anglikańskiego. I nie był to jedyny ksiądz związany z kosmiczną sagą, bowiem w tworzenie opowieści o Danie żywo zaangażowany był wielebny Chad Varah, który pełnił w czasopiśmie rolę konsultanta ds. naukowych i astronautycznych (sic!).
Kim natomiast jest sam Dan? To pilot Międzyplanetarnej Floty Kosmicznej, urodzony w 1967 roku angielskim Manchesterze. Jak przystało na brytyjskiego prymusa, ukończył oba słynne uniwersytety: Cambridge i Harvard. Nie jest superbohaterem, a choć dobrze zna jūjutsu, unika przemocy i stawia na pokojowe rozwiązania. Ot, taki harcerzyk, ale nie śmiejcie się, bo to właśnie on kilkukrotnie uratował Ziemię przed niechybną zagładą!
Daniela charakteryzują dwie rzeczy: niezwykłe brwi i doskonale odprasowany mundur. Co ciekawe, początkowo miał być on kapelanem. Czyżby z uwagi na postać wydawcy czasopisma Eagle?
A skoro już scharakteryzowaliśmy głównego bohatera, czas na kilka słów o jego nemezis. Arcyłotrem w tym świecie jest niejaki Mekon, którego wielką zieloną twarz zobaczyliśmy w Polsce po raz pierwszy na ilustracji widocznej podczas ładowania gry Dan Dare na ZX Spectrum. To urodzony w 1750 roku superinteligentny, genetycznie zmodyfikowany obcy, władca rasy Treen zamieszkującej północną półkulę Wenus. Jak twierdził Frank Hampson, wspomniany już twórca historii, konflikt między Ziemianami a Treenami to alegoria drugiej wojny światowej, a Treenowie to po prostu naziści. To w ogóle dość popularna rasa, wziąwszy pod uwagę, iż pojawia się gościnnie w innych uniwersach, w tym w Marvelu czy „Lidze Niezwykłych Dżentelmenów”.
Daniel zmienia stylówę
W roku 1960 pałeczkę od Hampsona przejęli inni graficy: Frank Bellamy, Don Harley, Keith Watson, Gerald Palmer i Bruce Cornwell. Nie były to nazwiska z górnej półki, więc choć odświeżono wizerunek Dana i otaczającego go świata, już po dwóch latach komiks spadł z pierwszej strony magazynu Eagle, a zmiany względem oryginału fani przyjmowali dość chłodno. Co prawda nasz pilot wrócił na krótko na pierwszą stronę w 1967 roku, ale tylko po to, by zrezygnować z karkołomnych akcji i przejść na swoistą emeryturę w charakterze kontrolera lotów kosmicznej floty.
Daniel poznaje Dredda (prawie)
Brytyjski obrońca Ziemi nie odszedł na dobre. Powrót zajął mu jednak aż 10 lat. W 1977 roku pilot pojawił się bowiem w innym komiksowym piśmie – 2000 AD. Tak, nie mylicie się, tym samym, które zaprezentowało światu sędziego Dredda. Wiele się jednak w otoczeniu naszego bohatera zmieniło. Dan zostaje bowiem wybudzony ze stanu anabiozy 200 lat po swoich ostatnich przygodach. Zastaje więc innych bohaterów i inny świat w bardziej punkowym sztafażu tak charakterystycznym dla wydawnictwa 2000 AD. Jedno się nie zmieniło – w dalszym ciągu głównym zagrożeniem był złowrogi długowieczny Mekon. Nadal też zadziwiały… brwi Daniela.
O przygodach pilota opowiadać by można długo, ale Pixel to pismo papierowe, więc miejsce mamy ograniczone. Dość powiedzieć, że w pewnym momencie Dan stracił pamięć i zginąłby, gdyby nie… Mekon, który uratował naszego bohatera, a następnie zrobił mu pranie mózgu i uczynił swoim żołnierzem. A był to dopiero wstęp epickiej historii, która okazała się jednak kolejnym początkiem końca Dana, z którym wydawnictwo 2000 AD rozstało się 18 sierpnia 1979 roku.
Daniel jak Steven Seagal – trudny do zabicia
Nie na darmo Dan nazywa się Dare (ang. śmieć, ośmielać się, odważyć się, odważnie podjąć się czegoś). Facet okazał się twardy jak socjalistyczna landrynka. Nic dziwnego, że w 1982 roku na rynku ponownie wylądował orzeł, czyli komiksowe czasopismo Eagle – oczywiście z historią Dana Dare’a jako opowieścią flagową. Tym razem jednak naszego bohatera zastąpił jego… potomek, prapraprawnuk. Kto jeszcze przetrwał do lat 80.? Rzecz jasna, Mekon! Złego wszak licho nie bierze.
Nowy Dan bardzo przypominał oryginał, o co postarał się rysownik Gerry Embleton, jednak szybko musiał on ustąpić pola Ianowi Kennedy’emu, który odmłodził pilota i uczynił zeń blondyna. Nowe przygody napisane przez Pat Mills i Johna Wagnera (nota bene znanego z krótkiego romansu z Doktorem Who), które czytelnicy smakowali przez 18 miesięcy, rozpoczynały się retrospekcją ukazującą finalny pojedynek Dana z Mekonem. Złoczyńca został pokonany i zamknięty w sztucznej asteroidzie, którą wysłano następnie w głęboki kosmos. Wieki później Mekon został przypadkowo uwolniony i powrócił, by podbić Ziemię (to dopiero prawdziwa obsesja!). Treenowie w końcu zdobyli naszą planetę. Z głębokiej przestrzeni wrócił jednak potomek Dana, również Dan (a jakże!), skompletował nową załogę i rozpoczął walkę o wolność.
Komiks przechodził kolejne mutacje, aż w 1987 roku zyskał kształt space opery niestroniącej od przemocy. Czas harcerzyka minął…
Dan Dare: Pilot of the Future
Tymczasem w 1986 roku Daniel (ten oryginalny, a nie jego potomek) postanowił zaprzyjaźnić się z sir Sinclairem. Tym samym po raz pierwszy w historii to my mogliśmy pokierować kosmicznym bohaterem. Dan Dare: Pilot of the Future opowiada historię asteroidy, która zmierza w kierunku Ziemi. Szybko okazuje się, że to sztuczny twór wykreowany przez Mekona, by zniszczyć naszą planetę. Dan rusza w misję na pokładzie swego statku Anastasia, ląduje na asteroidzie i po raz kolejny próbuje ocalić Ziemię. Ma na to tylko dwie godziny, a czas biegnie nieubłaganie…
Grę oficjalnie poświęcono pamięci Franka Hampsona, który zmarł rok wcześniej, 8 lipca 1985 roku. Twórcy napisali w instrukcji: „Mamy nadzieję, że Frank zaakceptowałby naszą wizję jego bohaterów”.
Choć gra to niespecjalnie wyróżniający się platformowy shooter, nie tylko podbiła Wyspy Brytyjskie (Your Sinclair – 90%, Crash – 92%), ale i spodobała się Polakom. U nas oczywiście można było kupić tytuł w wersji pirackiej za przysłowiowe grosze. W Anglii gra, wydana przez Virgin Games Ltd, kosztowała 9,95 £. O sukcesie zadecydowały ponoć zgrabna grafika i reżim czasowy, który dodawał smaczku. Nie wyrobisz się w dwie godziny? Pożegnaj się z Ziemią na zawsze…
Dan Dare II: Mekon’s Revenge
Dwa lata później Dan powrócił, co oznacza, że niezależnie od tego, jak nam poszło w części pierwszej, nasz bohater koniec końców wysadził groźną asteroidę Mekona, ratując miliardy Ziemian.
Tym razem wenusjański geniusz zbrodni buduje ogromny statek kosmiczny. Na jego pokładzie znajdują się inkubatory z zarodkami genetycznie zmodyfikowanych Treenów. Mimo że zielony niemilec zablokował łączność na Ziemi, Dan zdołał zebrać ekipę doborowych pilotów i razem wyruszają do walki na pokładzie wenusjańskiego okrętu. Muszą zrobić to, przeciwko czemu protestowałby obecny rząd – zniszczyć zarodki.
Kto jednak oburzony jest takim rozwojem sytuacji, może wybrać… drugą stronę konfliktu i pokierować samym Mekonem, który musi ochronić kapsuły z embrionami i w imię obrony życia poczętego wysłać je w stronę Ziemi celem jej podbicia.
Część druga zyskała podobne oceny, co poprzedniczka. Podobną też miała grafikę, choć zmianie uległa grywalność. Wszystkiego było więcej, Dan już nie biegał, lecz latał, a całość stała się wręcz dramatycznie trudna. Spróbujcie zagrać w nią dziś i przeżyć dłużej niż 30 sekund…
Dan Dare III: The Escape
No cóż, jak zapewne się domyśliliście, Mekon przeżył. Zresztą kim byłby Dan bez swego głównego wroga? Nic więc dziwnego, że po kolejnych dwóch latach na rynku pojawiła się część trzecia. Tym razem zielony bandyta podszedł do tematu w sposób nowatorski. Miast z miejsca podbijać Ziemię, postanowił rozpocząć od porwania Dana i użycia go w swych diabolicznych eksperymentach genetycznych. Ziemski pilot budzi się więc na pokładzie wielkiego satelity orbitującego wokół Wenus, na którego pokładzie roi się od nieudanych tworów Mekona. Dan zakłada odrzutowy plecak i rozpoczyna walkę o przeżycie. Głównym zadaniem jest jednak zebranie odpowiedniej ilości paliwa, które pozwoli naszemu bohaterowi uciec ze szponów diabolicznego oprawcy i wrócić na Ziemię.
Pamiętam recenzję jednego z redaktorów magazynu Crash. Brzmiała ona następująco: „WOW!”. I faktycznie, gra porywa od pierwszej sekundy. Choć spora część ekranu zawłaszczona jest przez interfejs, pole rozgrywki dosłownie eksploduje kolorami, co na ZX Spectrum jest nie lada wyczynem. Całość szybkością i estetyką przypomina takie hity jak Starquake czy Cybernoid.
Ostatnia część interaktywnej trylogii ma jedną sporą wadę. Powstała za późno. Rok 1990 stanowił już zmierzch chwały Sinclaira i Dan Dare z pewnością nie odniósł sukcesu sprzedażowego. Był też ostatnią komputerową produkcją opowiadającą o losach brytyjskiego pilota kosmicznego. Krótko potem Dan popadł w zapomnienie…
Moment, jakie zapomnienie?!
Dan wcale się nie skończył. I, co ważniejsze, nie skończył jak Andrzej Chyra czy Nicholas Cage. Po prostu usunął się w cień, lecz nadal broni naszej planety. Z powodzeniem wkroczył w XXI wiek, doczekał się wielu reedycji, serialu animowanego oraz planów, które zapierają dech w piersiach – powstała bowiem koncepcja tematycznego parku rozrywki osadzonego w realiach Dana oraz pomysł nakręcenia wysokobudżetowej produkcji kinowej. I choć niewiele na ten temat wiadomo, jedna z plotek głosi, iż w postać pilota przyszłości wcielić się ma sam Sam Worthington.
Jednak komputerowa historia Dana rozpoczęła się i zakończyła na komputerach 8-bitowych i trwała zaledwie cztery lata. Cztery lata, w trakcie których nikt z nas w Polsce nie miał pojęcia, z jak wielkim bohaterem ma do czynienia…
Artykuł ukazał się w Pixelu #33, którego nakład został już wyczerpany. Zapraszamy jednak do sklepu Pixela po inne wydania drukowanego magazynu oraz po wersje cyfrowe Pixela.