Wielkimi krokami nadchodzi Shadow of the Tomb Raider. Czekając na trzecią część przygód młodej Lary Croft, obejrzałem jej najnowsze filmowe wcielenie i żałuję, że nie zrobiłem tego wcześniej. Jest bowiem co najmniej pięć powodów, sprawiających, że film ten powinien spodobać się graczom.
I „Tomb Raider” to niezły film
Bardzo cieszyłem się na powrót Lary Croft na wielki ekran. Potem jednak przyszły bardzo negatywne recenzje i mój entuzjazm został zgaszony wiadrem lodowatej krytyki. Na Filmwebie (wiem, to słaby autorytet) „Tomb Raider” ma niższą ocenę niż obie produkcje z Angeliną Jolie, które osobiści uważam za makabrycznie słabe. A w zasadzie pierwszy za słaby a drugi za makabryczny. „Kolebka życia” będzie dla mnie już zawsze filmem o warczącym rekinie tak, jak „Wiedźmin” jest filmem o gumowym smoku.
Widząc, że ludzie twierdzą, że teraz jest jeszcze gorzej, miałem bardzo złe przeczucia i w efekcie nie poszedłem do kina. „Tomb Raidera” obejrzałem więc dopiero, gdy ukazał się na DVD i odkryłem, że to całkiem dobry film. A to przecież najistotniejsze dla widza – niezleżenie czy jest graczem.
Przyznaję, że seans nie sprawi, iż z podniecenia zacznie wydzwaniać do znajomych, by opowiadać im, co wyczynia Lara, ale na pewno nie zamkniecie się w piwnicy, żeby skonstruować wehikuł czasu, dzięki któremu cofniecie się w przeszłość, by nie dopuścić do poczęcia reżysera. Albo po prostu ostrzec siebie przed oglądaniem. Ot, miło spędzicie czas i przekonacie się, że kręcenie filmu na podstawie gry nie musi kończyć się katastrofą.
II Krytycy nie znają rebootów
Jeśli spodobały się Wam Tomb Raider z 2013 i Rise of the Tomb Raider, to na większość zarzutów pod adresem najnowszej ekranizacji popatrzycie z politowaniem. Zaskoczony rozbieżnością między oceną a jakością filmu zobaczyłem, co wypisują osoby mieszające go z błotem. Otóż wskazują na przykład, że prawdziwa Lara to ta od Jolie, a nie jakaś młoda dziewuszka, która nie umie jeszcze dobrze strzelać.
Sporo osób argumentuje też, że nie idą do kina po to, żeby oglądać, jak główna bohaterka co chwilę obrywa. Tu pozostaje mi tylko mieć nadzieję, że nie obejrzą nigdy pierwszego „Rocky’ego”, gdyż może boleśnie spustoszyć ich psychikę. Argumentu o tym, że film jest słaby, ponieważ Alicia Vikander ma za małe piersi, nawet nie będę komentował.
Abstrahując od ignorowania istnienia rebootu, to dosyć dziwne wydaje się, że ci sami widzowie, którym nie przeszkadza, że kobieta w pojedynkę wybija całe armie, są w szoku, iż musiała się jakoś nauczyć walczyć. Jeśli nie jesteście przekonani, że Lara urodziła się z pistoletami w rękach, żądzą mordu w oczach i gwiazdą śmierci w skarpecie, to film możecie spokojnie obejrzeć.
III Nową Larę da się lubić
Nie lubiłem panny Croft w wydaniu Angeliny. To nie był Indiana Jones w spódnicy, tylko apokalipsa w szortach. Lara była agresywna, chamska i irytująca. Gdyby nie była dziedziczką fortuny, to zapewne zostałaby dresiarą zabierającą kanapki idącym do szkoły dzieciom.
Tymczasem Alicia Vikander stworzyła naprawdę ciekawą postać. Chociaż szwedzka Lara, tak samo jak Lara made in USA, nie ma za grosz angielskiego akcentu, to jest dużo ciekawszą i prawdopodobną postacią. To, że na początku zbiera potężne cięgi nie jest dla mnie zaś wadą, ale zaletą. W odróżnieniu od Rey z „Gwiezdnych Wojen”, panna Croft nie jest specjalistką od wszystkiego. Umiejętności i doświadczenie zbiera wylewając krew, pot i łzy a dzięki temu łatwiej ją polubić i jej kibicować.
IV Są odstępstwa od gier
Kinowy „Tomb Raider” powstał na bazie rebootu z 2013 roku, czyli znów mamy legendę o królowej Himiko i jej wyspie. Niektóre sceny z gry odwzorowano niemal 1:1. Pozwolono sobie jednak na ogromne zmiany w fabule. Zafundowano choćby zupełnie inny początek przygody Lary oraz odmienny finał zagadki Yamatai. Pojawiły się też motywy zapożyczone z „Rise of the Tomb Raider” a nawet postać, która w dziejach Lary tradycyjnie robi za księżniczkę będącą zawsze w innym zamku.
Szczerze mówiąc rozwiązania zaproponowane w grach podobały mi się bardziej, ale cieszę się, że nie byłem zmuszony do przeżywania jeszcze raz dokładnie tej samej historii. Jeśli więc boicie się, że czeka Was powtórka z rozrywki, ale bez możliwości strzelani z łuku i zdobywania osiągnięć, to nie macie się czego obawiać.
V Gracze nie mają (prawie) nic lepszego
Filmy na podstawie gier przez lata stały się synonimem miernoty. Wielka w tym zasługa Uwe Bolla, ale inni reżyserzy robili wiele, by tej opinii nie zmieniono. Było tak źle, że mogliśmy się cieszyć, kiedy ekranizacje okazywały się być tylko słabe, a nie aż żenujące. W ostatnich latach tendencję tę miały odmienić miały między innymi „Warcraft: Początek” i „Assassin’s Creed”. Wprawdzie napędzane wielkimi budżetami produkcje zarobiły na siebie, ale krytycy nie pozostawili na nich suchego piksela.
Na tym polu „Tomb Raider” poradził sobie dużo lepiej. Chociaż na tle innych filmów wypada po prostu dobrze, to w świecie adaptacji gier jest elitą. Oczywiście wyniki na poziomie 5,4/10 od krytyków i 3,4/5 od widzów w serwisie Rotten Tomatos szału nie robią, ale to dużo lepsze oceny, niż te, którymi mogą pochwalić się inne produkcje przeniesione z cyfrowego świata. Są pojedyncze tytuły, które jedną z ocen mają nieco lepszą od TR, ale szybki research wykazał, że prawdodpodobnie tylko „Rampage” z The Rockiem ma oba wskaźniki wyższe. Jeśli więc jesteście graczami i chcecie obejrzeć film na podstawie gier, po którym nie będziecie mieli ochoty uciec w Bieszczady, to „Tomb Raider” jest dobrym wyborem.
Niestety, nie zmienia to faktu, że Lara z Alicią Vikander nie odniosła takiego sukcesu, jak zakładano. Prawdopodobnie podzieli więc los „Warcrafta” i „Assassina”, które także miały być początkiem filmowych serii, a dziś nic nie zapowiada, by miały doczekać się sequeli.