Pecet u mnie w domu pojawił się dość wcześnie, bo gdzieś w 1990, może na początku 1991 roku. Większość kolegów w tamtych czasach, o ile w ogóle wiedziała co to jest komputer, posiadała Spectruma, albo małe Atari. Czasy Pegasusa w co drugim polskim domu chyba jeszcze nie nadeszły.
W ogóle jestem dość dziwnym przypadkiem gracza, bo wspomniany wyżej PC był moim pierwszym komputerem: procesor 286, nierozszerzalne 1 MB RAM, brak HDD, stacja dysków 5,25” oraz karta graficzna Hercules z bursztynowym monitorem. A wszystko to sygnowane marką Hyundai. Tak, ten sam Hyundai, który wkrótce zaczął podbijać zachodnie rynki motoryzacyjne. Nie oznacza to, że nigdy nie miałem ośmiobitowca. PC został zakupiony przez ojca w celu czysto profesjonalnym – pisał wtedy pracę doktorską. Ja swój pierwszy własny komputer Commodore 64 otrzymałem dwa lata później, jako prezent komunijny. I po tym gdy liznąłem już trochę poważniejszych gier (na pewno po premierze Wolfensteina 3D), cofnąłem się nieco w rozwoju.
Ale zostawmy tę historię i wróćmy do moich pierwszych kontaktów z komputerem. Dla wielu osób, nie tylko tych, którzy zaczynali swoje przygody z grami w erze akceleratorów 3D, wręcz niedorzeczne wydaje się, że były kiedyś czasy, gdy komputery były po prostu zbyt szybkie. Tak było z moim ulubionym Diggerem. Napisana pod procesor 8088 z zegarem 4,77 MHz była niegrywalna na nowszych PC-tach z 286. I nawet wyłączenie trybu turbo, zmniejszające taktowanie CPU z 12 do 8 MHz niewiele pomagało. Rozwiązaniem na to był programik o nazwie SLOW, służący wyłącznie do „zamulania” procesora. Podawało się jeszcze parametr, który określał jak bardzo uruchamiane gry mają zwalniać.
Druga przeszkoda, z jaką musiałem sobie poradzić, to karta graficzna. Oferowała co prawda rozdzielczość 720×348 pikseli, ale tylko w trybie monochromatycznym. Niektóre z posiadanych przeze mnie gier wymagały przynajmniej grafiki CGA, a więc wyświetlały jedocześnie cztery kolory z możliwych szesnastu. Tutaj z pomocą przychodził program COLOR, pozwalający emulować tryby graficzne CGA na kartach Hercules. Warte uwagi jest to, że nie tylko musiał poradzić sobie z odpowiednim wyświetleniem 4 kolorów w trybie monochromatycznym, ale również odpowiadał za upscaling rozdzielczości. Albowiem obrazy mające 320×200 lub 640×200 punktów należało wyświetlić na ekranie 720×348.
„Color” i „Slow” już mamy, a więc rozszyfrowaliśmy już połowę tytułu posta. Pod słowem „System” krył się MS-DOS, chyba w wersji 4.0. Natomiast „Gry”, to wspomniany wcześniej Digger, Alley Cat i jakieś szachy oraz brydż, w które grał mój ojciec. A wszystko to mieściło się na jednej dyskietce. Mojej pierwszej dyskietce, której już chyba nigdy nie zapomnę: 5¼ cala, dwustronnej, o wysokiej gęstości zapisu i pojemności 1,2 MB, czarnego koloru, w białej kopercie z niebieskim napisem PRECISION. Zaś w prawym górnym rogu miała fioletową naklejkę z czterema słowami, odręcznie napisanymi przez pierwszoklasistę, który dopiero uczył się pisać: COLOR SLOW SYSTEM GRY.
Pamiętam to, kolega mial XT z bursztynowym monitorem i Herculesem. Color.com do emulacji lepszej karty graficznej a po skończeniu zabawy należało odpalić program parkujący głowicę potężnego 20 megabajtowego dysku.
W 1991 to już Amigę miałem.
Takie pecety to w biurach stały już od lat i straszyły nudą, czasem chodziłem do matki po lekcjach i by nie skonać grałem na nich właśnie w Diggera (tak jak piszesz bez Slow umierało się w 1/100 sekundy) AlleyCat mi się nie odpalał ale miałem jeszcze Polowanie na Czerwony Październik które było dziwne jakieś i Tetrisa. Śmiałem się z tej herculesowej grafiki i dźwięków gorszych niż to co dawał ZX Spectrum bez AYgreka.
Ahhh… Tetris. Zupełnie zapomniałem. Prawdopodobnie on też zmieścił się na tą pierwszą moją dyskietkę. Co do dźwięków… fakt, to co wydobywało się z PC-bzyczka już w tamtych czasach było wręcz śmieszne. Zanim w domu pojawił się komputer, jakieś 2 lata wcześniej, czyli ca. 1988-89, chodziłem do ojca na Politechnikę i grałem w „misiaczki” na Amstradzie. Nie mam pojęcia co to dokładnie była za gra i jaki miała tytuł. Coś w rodzaju platformówki, ale chyba na jednym ekranie bez scrollowania a sterowało się kreskówkowym niedźwiadkiem.
Pierwszym blaszakiem przy którym siedziałem w domowych warunkach był Amstrad 1512, mono monitor, dwie stacje dysków, rok 1986. Ojciec kumpla pisał na nim jakieś swoje prace naukowe i coś tłumaczył. Nie mogliśmy pojąć, że nie chce na nim w nic grać.
Wcześniej to jakieś PC/XT były w biurze u matki, ale nie wolno było do nich nawet podejść, więc tego nie mogę liczyć. 😉
Tak mi się teraz skojarzyło, że to jednak 1990 rok musiał być. Na pewno byłem wtedy w pierwszej klasie podstawówki, więc rok szkolny 1990/91. Wiem też, że niedługo po zakupie komputera na gwiazdkę dostałem paczkę czystych dyskietek, na których potem ojciec z pracy poprzynosił takie hity jak Prince of Persia, F-19 Stealth Fighter, czy Accolade Grand Prix Circuit. Nie pamiętam już czy wszystkie z nich dało się na Herculesie odpalić, czy musiałem czekać na upgrade grafiki do VGA.
Prince of Persia chodziła na Herculesie, też się brechtaliśmy bo na Amidze wyglądała niebo lepiej, z pół roku później gdy pojawiły się VGA i karty muzyczne do peceta, ryjki nam się wyciągnęły. Gdy ja kupiłem A1200 kumpel od Starych dostał 386 i coraz rzadziej przychodził do mnie pograć, Amiga się kończyła ;(
Ja szczękę z podłogi zbierałem, jak zobaczyłem w sklepie komputer z kartą muzyczną z włączonym Wolfensteinem 3D. Wcześniej nie byłem w stanie sobie wyobrazić, że z komputera mogą wydobywać się takie dźwięki.
To zdaje się nie widziałeś Hired Guns na Amidze z 2megami RAMu 😉
Realnie to dopiero Gravis Ultrasound zniszczył Amigę.
Nie widziałem (nie słyszałem). W ogóle mało miałem do czynienia z Amigą. Przy wyborze prezentu na komunię nie miałem nic do powiedzenia. I do dziś zastanawiam się kto i po co rodzicom doradził C64. Przecież to był 1992 rok, szczyt popularności i szczyt możliwości Amigi.
Na tym sprzęcie w tamtym czasie miałeś raczej DOSa 3.30 a nie 4.0
Bardzo możliwe, że masz rację. MS-DOS 3.30 na pewno był dołączony do komputera, do dziś pamiętam tą kilkusetstronicową instrukcję. Dyskietkę, którą opisałem, ojciec przyniósł z pracy i miała niby „lepszy” system. Nie wiem na czym na „lepszość” miała polegać… może był to nowszy DOS, może coś tam lepiej skonfigurowany było, a może po prostu zawierała od razu wspomniane programiki COLOR i SLOW.
Miałem dokładnie taki sam sprzęt jak Ty. AT 12Mhz, 1 MB RAM, Hercules, Stacja 5.25 oraz 3.5. Bez HDD. Miałem DOS 3.30 ale mnie instrukcji nie dali w ogóle. Musiałem sobie kupić książkę żeby się nauczyć z niej komend…
Oczywiście emulator cegły to był program obowiązkowy. Dzięki niemu zagrywałem się Grand Prix Circuit…
A to jednak miałeś nieco lepszy sprzęt. U mnie stacja 3,5 cala pojawiła się jakieś półtora roku później (ok. 1992 roku, ale jeszcze przed komunią, kiedy to dostałem swojego C64). W ramach upgrade’u przybył także 40MB dysk twardy, mysz i co chyba najważniejsze grafika VGA (co ciekawe firmowana przez ATI), oraz kolorowy monitor. Niestety okazało się, że RAM jest nierozszerzalny i musiał zostać ten 1MB.
Stacja 3.5″ to była jakaś nowość do pecetów. Pamiętam jak kumpel kupował amigowe dyskietki i wiercił w nich dziurki, normalnie dawały się formatować na 1.4mega, co za czasy 😉
Ja pamiętam, że PC-ty w tamtych czasach nierzadko miały 2 stacje 5,25″: jedną HD (1.2 MB) i jedną DD (360 kB).
Dyskietki 3,5″ DD formatowane na 1.44 MB też pamiętam, aczkolwiek rzadko kiedy udawało się wyciągnąć z nich pełną pojemność. Robiło się sporo błędów i do dyspozycji zostawała mniejsza pojemność.
Zawsze to było więcej niż nominalne wartości. Kumpel wolał trzymać na markowych 5.25 ważne dane a głupoty były na tanich 3.5″
Nigdy nie trzymałem czegoś, na czym mi zależało na tak przygotowanych dyskietkach. Bardziej służyły one do przenoszenia danych między kumplami. Poza tym, ważne dane na 5,25″? Przecież 3,5″ były trwalsze, ze względu na twardą obudowę. Niejedna duża dyskietka zgięła mi się w pół, bo pudełko się otworzyło w plecaku, albo z książki wyleciała.
Wbrew pozorom 5.25 były dużo trwalsze, miały grubszą warstwę magnetyczną, większą powierzchnię przez co ścieżki były dalej od siebie. Wymagały uwagi, sztywnego pudełka do przenoszenia ale padały rzadko. 3.5″ kupowało się paczkę (tych ze sznurkiem) i jedna, dwie na 10 lądowały w śmietniku, jak ktoś był dostatecznie szalony to kupował BASFy w Pewexie 😉