Kolejna darmówka w sklepie Oculusa, ale tym razem wyglądała lepiej niż inne tego typu zajawki i dema. Nie sądziłem jednak, że będzie wyglądać lepiej niż otrąbiany na wszystkie strony wirtualny Fallout 4.
„Coco” to film z wytwórni Pixar wchodzący na polskie ekrany 24 listopada. Właściwie od ładnej dekady nie śledzę na bieżąco tego, co robi studio założone przez Eda Catmulla, więc nie oczekiwałem niczego konkretnego. Może co najwyżej zajawki w stylu wcześniejszego Disney Movies VR, które przerzucało goglowego widza do kilku scenek z bohaterami bajek. Może i ładne to było, ale bezduszne, jak zresztą cały kombinat D… oh, wait!
W każdym razie do Coco zakładałem gogle po skończonej robocie, szukając paru minut odpoczynku. Pierwsza scenka, jakiś chłopiec, zaraz potem lustro i odbicie w nim kogoś, kim zapewne jestem w tej prezentacji. Ten ktoś wygląda, jakby uciekł z Grim Fandango, co nie dziwi, skoro setting całości oparty jest na motywach z meksykańskiego Dnia Zmarłych. I nagle zaskoczenie – można w tej prezentacji chodzić! Wręcz eksplorować całe środowisko, podnosząc i oglądając przedmioty. Są nawet drzwi prowadzące na zewnątrz z tego pokoju. Wychodzę na korytarz i następuje SZOK. Oto stoję na placu w mieście mieniącym się setkami łechcących oko barw. Gra orkiestra w sombrerach, na górnych tarasach ściskają się pary, w bocznej alejce wyświetlany jest film, a wewnątrz tego wszystkiego gracz, mogący poruszać się żabimi skokami, rozglądać i spijać atmosferę martwego karnawału. Nie wiem czemu, ale przypominała mi się scena z zapomnianej produkcji Sierry EcoQuest, gdzie dopływaliśmy delfinkiem do jakiejś rafy czy podwodnego miasta, czemu towarzyszyła triumfalna muzyka z Ad Liba, w tamtym czasie wzbudzająca najlepsze uczucia.
Grafika podkręcona na poziom detalu Best prezentuje się obłędnie. Nie wiem, czy do zrobienia Coco VR ściągnięto gotowe assety Pixara, czy robiono to od nowa, ale stawiam na to pierwsze. Chodzę więc dalej, słucham muzyki, windą podjeżdżam do kolejki, a nią wprost na scenę. Publiczność oczekuje koncertu, który mam dać razem z resztą muzykantów. Daję więc go, po czym oniemiały ściągam Oculusa. Minęło 20 minut w zupełnie innym świecie. Jedne z lepszych moich 20 minut spędzonych na smakowaniu popkulturowych łakoci.
Faktycznie Pixar pomagał w zrobieniu tego. Jest też tryb „coop” czyli można zwiedzać razem z kolegami.
Wczoraj próbowałem go odpalić, ale wyskoczyło info, że nie mam żadnych Friends i w związku z tym ów tryb nie działa 🙁