Na pierwszy rzut oka oferta wyglądała znakomicie: aż pięćdziesiąt gier na jednej kasecie, atrakcyjnie brzmiące tytuły, no i ta cena – równowartość jednego przeboju od konkurencji…
Wczytywanie gry z kasety magnetofonowej do pamięci ośmiobitowca trwało od kilku (na ZX Spectrum czy Commodore 64) do kilkunastu (na Atari XL/XE) minut. Oczywiście zdarzały się tytuły, na których załadowanie czekało się dobre dwa kwadranse, niemniej standardowa kaseta mogła pomieścić co najmniej pięć, może nawet dziesięć hitowych produkcji. Doskonale rozumieli to piraci, kompilując i sprzedając rozmaite zestawy, ale również oficjalni wydawcy szybko doszli do wniosku, że nie trzeba kurczowo trzymać się zasady „jedna gra – jedna kaseta”. Narodziły się składanki. Historię jednej z pierwszych – i zarazem najsłynniejszych (choć pewnie nie o takiej sławie marzyli jej twórcy) – opowiemy dzisiaj.
50 gier, zegarek gratis!
Bohaterka artykułu na zachodnioeuropejskim rynku pojawiła się w 1983 roku i kusiła już samą szokującą liczbą gier – było ich aż pięćdziesiąt! Również tytuły zwiastowały świetną zabawę: Breakout, Frogger, Tanks, Voyager, Alien, Inferno, koszykówka, kręgle, motocross… Część z nich brzmiała bardzo znajomo, ale i pozostałe niosły za sobą obietnicę wielu godzin spędzonych przed ekranem. No i ta cena – niecałe 10 funtów za całą kasetę atrakcji (tyle samo kosztowały przecież pojedyncze gry, np. Knight Lore). Reklamy Cassette 50 – bo tak nazywała się owa składanka – nikogo nie pozostawiały obojętnym.
Warto też zauważyć, że reklam tych było bardzo dużo – ukazywały się przez lata w niemal wszystkich istotnych branżowych periodykach. I to niezależnie od platformy sprzętowej, ponieważ Cassette 50 miała swoje – różniące się częścią tytułów – edycje na rozmaite istniejące wówczas komputery: tak oczywiste jak ZX Spectrum, Atari XL/XE, Commodore 64 czy Amstrad CPC, lecz także bardziej egzotyczne: Oric 1, BBC Micro, VIC-20 czy ZX-81… W głośnej akcji promocyjnej do kasety dodawano nawet hitowy prezent – zegarek z kalkulatorem!
Nikogo z kupujących nie przestraszała nieznana w branży nazwa producenta tego zestawu – Cascade Games. Pod tym szyldem ukrywało się dwóch brytyjskich komputerowców-hobbystów, Guy Wilhelmy i Nigel Stevens. Byli oni autorami większości z pięćdziesięciu gier, które trafiły na kasetę. Resztę kupili od znajdowanych za pomocą ogłoszeń w prasie podobnych sobie pasjonatów. Płacili grosze, ale za produkcje powstające często w wieczór albo dwa było to i tak uczciwe wynagrodzenie. Oczywiście wówczas gracze nie mogli o tym wszystkim wiedzieć. Nie wiedzieli również, że Cassette 50 była sprytnym skokiem na kasę żądnych okazji młodych fanów gier komputerowych.
50 crapów
Kto skusił się na wysyłkowy zakup tej składanki, szybko przekonywał się, że reklamy obiecujące godziny fascynującej zabawy dość poważnie mijały się z prawdą. Gry bowiem – choć różne – łączyło jedno: fatalne wykonanie. Pisane na kolanie, niedopracowane, brzydkie, banalnie proste, nie zapewniały nie tylko godzin, ale często choćby minut rozrywki. Nawet te, które – jak Breakout czy Frogger – tytułami nawiązywały do znanych arkadowych hitów, okazywały się kiepskimi, paskudnymi przeróbkami pierwowzorów. Na siłę można doszukać się w nich ledwie dwóch atutów: wczytywały się z kasety co najwyżej kilkadziesiąt sekund i były napisane w BASIC-u, więc nawet średnio zdolny nastolatek mógł łatwo wyświetlić ich kod źródłowy i wprowadzać własne modyfikacje.
Jednak ze względu na to, że w żadnym branżowym magazynie nie ukazała się recenzja felernej kasety, jej nabywcy o wszystkich tych mankamentach przekonywali się dopiero po zakupie. Cassette 50 była dużym sprzedażowym hitem. Dla autorów składanki okazała się źródłem łatwych pieniędzy, a dla pechowych graczy wyraźnym ostrzeżeniem, by uważać na cwaniaczków obiecujących pięćdziesiąt gier w cenie jednej. Co chyba najsmutniejsze, egzemplarzy Cassette 50 sprzedano tyle, że dziś większość jej wersji nie stanowi żadnej atrakcji na rynku kolekcjonerskim. Kto ćwierć wieku temu zainwestował w kasetę dla ZX Spectrum dziesięć funtów, a teraz spróbuje ją sprzedać, nawet nie odzyska swoich pieniędzy!
Z historii tego przekrętu wynikło jednak coś dobrego. Cascade Games kontynuowało działalność wydawniczą i wkrótce portfolio firmy wzbogaciło się o kilka znacznie lepszych tytułów. Bodaj najistotniejsze z nich to seria ACE: Air Combat Emulator, realistyczne i skomplikowane – przynajmniej jak na standardy lat osiemdziesiątych – symulatory lotów, ale docenić też trzeba gry takie jak 19: Boot Camp (part 1) czy DNA Warrior. Cascade Games zakończyło swój żywot dopiero wraz z końcem ery ośmiobitowców, w międzyczasie odrobinę rehabilitując się za kiepski start.
Druga puenta jest o wiele mniej optymistyczna, jako że twórcy Cassette 50 znaleźli licznych naśladowców, próbujących upchnąć na jednym nośniku kilkadziesiąt gier. Zazwyczaj skutek tych działań był opłakany. W tym miejscu wspomnijmy choćby niesławny cartridge Action 52 na konsolę NES, uznawany za jedną z najgorszych gier wszech czasów. To już jednak temat na zupełnie inną opowieść.
Artykuł ukazał się w Pixelu #50, którego nakład został już wyczerpany. Zapraszamy jednak do sklepu Pixela po inne wydania drukowanego magazynu oraz po wersje cyfrowe Pixela.