Wkrótce po uruchomieniu World Wide Web powstała potrzeba udzielania sobie podpowiedzi, jak przejść daną komnatę czy to w przygodówkach, czy RPG. Fora dyskusyjne, czy to Usenet, czy dedykowane czatownie, zaczęły dymić od rozwiązań palących problemów. Sam w 1995 roku kończyłem Discworlda, posługując się uzyskanymi od kolegi podpowiedziami, które te wytropił na jakimś forum, łącząc się z internetem za pomocą numeru dostępowego Telekomunikacji Polskiej SA.

Ale co zrobić, jeśli rozwiązanie danego zadania wymaga orientacji w terenie? Jak dokładnie opisać, że przedmiot jest schowany pod jednym z pięćdziesięciu podobnych do siebie kamieni? To wcale było nieoczywiste w epoce, gdy szeroki świat nie znał jeszcze raczkującego YouTube’a, nie było taniego sprzętu do nagrywania, a stałe łącza internetowe nie były jeszcze codziennością, ale użytkownicy portalu Something Awful wcale się nie przejmowali technicznymi problemami. To właśnie tam spontanicznie narodził się pomysł, żeby od słów przejść do obrazów. Filmowych obrazów.

Something Awful zostało założone w 1999 roku przez Richarda Kyankę. Ów człowiek nosił pseudonim „Lowtax”. Do świata mediów wniknął w 2006 roku krótko po tym, gdy przyjął wyzwanie Uwe Bolla i został spektakularnie znokautowany w pojedynku pięściarskim z narowistym Niemcem, wyjątkowo nielubiącym blogerów kpiących z jego filmów. Niesamowita odmiana losu nastąpiła w 2018 roku. Oto Kyanka złamał kręgosłup i Boll wówczas mu pomógł, zachęcając do zrzutki na rekonwalescencję dziennikarza. Jego tweet zaczynał się od słów „Rich złamał kręgosłup (nie, tym razem to nie ja zrobiłem)”. Nie ma zbyt wielu informacji o tym, w jaki sposób Kyanka wylizał się z tak poważnego wypadku, natomiast pewnym jest, że go przeżył, skoro jeszcze miesiąc temu narzekał na moderację na YouTube.

Something Awful dzisiaj nie znaczy już tak wiele jak piętnaście lat temu. Wówczas duża część amerykańskiej awangardy growej gromadziła się właśnie tam. Począwszy od 2006 roku użytkownicy zaczęli tam wrzucać materiały wideo pokazujące to, w jaki sposób przechodzą grę. Gdy rok później pojawił się sposób przejścia gry Immortal na NES wrzucony przez niejakiego slowbeefa, wiele osób zwróciło uwagę, że w tym wszystkim nie chodzi już tylko o to, by podpowiadać rozwiązania najważniejszych występujących w grze problemów, lecz by dorzucić szczyptę sarkastycznego humoru oraz… zaprezentować własną osobowość.

Zawsze mnie fascynowała sytuacja, w której rewolucja pożera własne dzieci. Slowbeef ze swoimi 39 tysiącami subskrypcji na YouTube pozostał cieniem ludzi, którzy nadeszli po nim. Kręci dalej filmiki, próbuje być na bieżąco, okazjonalnie się radykalizuje w poszukiwaniu poklasku, ale to nie on rozbił bank i doprowadził do tego, że miliony osób łamią sobie głowę, jak to możliwe, że pozostałe miliony czerpią przyjemność z samego oglądania jak ktoś inny gra. Zjawisko zupełnie nieznane jeszcze w latach dziewięćdziesiątych, gdy można było już formalnie to realizować, ale… nie istniała platforma do dystrybucji tego rodzaju działalności.

Czy właściwie ktoś zadał sobie pytanie, po co ludzie oglądają Let’s Playe? Jestem w stanie zrozumieć, że ktoś chce popatrzeć, jak ktoś inny gra w nową grę na PS4, na której kupno go nie stać. Ale gdy youtuber realizuje filmik pokazujący nową grę rozdawaną za darmo na Epic Games Store albo publikuje liczący łącznie 30 godzin serial z grania w jakiś kosztujący 20 złotych hit z PC, to naprawdę nie jestem w stanie zrozumieć tych ludzi. Lenistwo? Ogłupienie? Jeśli nie, to jak wytłumaczyć, że mają wolnych 30 godzin, żeby oglądać, jak ktoś inny się bawi i mniej lub bardziej mądrze to jeszcze komentuje? Czy zamiast pójść do kina wolelibyśmy oglądać, jak ktoś siedzi na sali kinowej i opowiada, co widać na ekranie? Czy zamiast przeczytać książkę, wolelibyśmy jakby ktoś ją czytał, ubarwiając lekturę własnymi opowieściami? Takie rzeczy się nie dzieją. Tylko w świecie gier jak widać jest to możliwe.