Nie mam pojęcia, kiedy Jacek Świdziński zasiadł do narysowania tego komiksu, ani kiedy go wykoncypował, ale po ostatnich perturbacjach z Polskim Instytutem Sztuki Filmowej i przy galopującej modzie na bezrefleksyjny popowy patriotyzm, na który właściwą reakcją jest głośne zgrzytanie zębami, wydaje się boleśnie aktualny.
„Powstanie. Film narodowy” to niby epopeja o realizacji prawdziwej narodowej epopei (sic!), lecz tak naprawdę u Świdzińskiego paranoiczna potrzeba nakręcenia dzieła tak polskiego, że się ludziom uleje biel i czerwień jest pretekstem do zarysowania nadal funkcjonującej na wyższych szczeblach iście peerelowskiej mentalności paraliżującej nie tylko próby kreatywnego działania, ale i zdroworozsądkowego myślenia.
Poprzez absurd i hiperbolę udało się autorowi sięgnąć do sedna degrengolady będącej, niestety, wspólnym mianownikiem tego, co dzieje się zarówno za naszym oknem, jak i na pierwszych stronach gazet. I, co interesujące, „Powstanie. Film narodowy” może się niejednemu wydać wręcz antykomiksem, bo przecież rysunki Świdzińskiego to jedynie czerń i biel, ludki z prostych kresek i brak tła. Ale sam autor przyznaje, może i kokieteryjnie, że traktuje medium jako rzecz bardziej do poczytania, nie do podziwiania. A przecież jedno, jak się okazuje, nie wyklucza drugiego.