Mniej więcej od końca zeszłego roku cierpię na chroniczny brak czasu, czego manifestacją było m.in. zaprzestanie pisania przeze mnie tekstów o grach. W minionym tygodniu odezwał się do mnie Zdan: „Patrol, napisz coś o Blood”. Skubany wiedział jak mnie podejść, bo na tekst o Blood czas jest ZAWSZE.

Ponad rok temu popełniłem wpis o tym jak to dobrze, gdy twórcy wypuszczają kod źródłowy do swoich starych gier, oraz jak to niedobrze, gdy tego nie robią. Wspomniałem wtedy Blood jako niechlubny przykład tej drugiej sytuacji. Przyznam, że w tamtym czasie byłem już święcie przekonany, że ten stan rzeczy się nigdy nie zmieni i po wsze czasy zmuszeni będziemy grać w starą, DOS-ową wersję (lub nieoficjalne porty, o których za chwilę) przez ośli upór Atari, w której to firmy łapki wpadły prawa do marki Blood. „Chromolić Atari!” krzyczałem wtedy namiętnie, używając dokładnie tego czasownika, tudzież jego powszechnie znanych synonimów, a z każdym krzykiem uświadamiałem sobie coraz bardziej jak beznadziejna jest ta sytuacja.

Nie wiem bowiem czy jesteś świadom, drogi czytelniku, jak wielki był zapał i ile wysiłku poszło w skruszenie betonu Atari i przekonanie ich, że udostępnienie kodu będzie z korzyścią dla wszystkich – także nich samych. Długa to historia petycji i tysięcy postów wypisywanych w Internecie. Niech jej podsumowaniem będzie fakt, że w sprawę zaangażował się nawet sam Jace Hall, czyli jeden z założycieli firmy Monolith – oryginalnych twórców Blood. Gdy Hall napisał w lutym 2013 roku na forum miłośników tytułu, że Atari ostatecznie odrzuciło jego ofertę wznowienia gry wydawało się, że to koniec.

Co bardziej utalentowani fani Blood próbowali jeszcze obejść problem, tworząc własne interpretacje lub mozolnie odtwarzając elementy produkcji przez reverse engineering. Bodaj najbliższym oryginałowi portem stał się BloodGDX. Żeby była jasność – jestem pod ogromnym wrażeniem tytanicznego trudu autorów tego portu i nie będzie przesadą powiedzieć, że odtworzyli grę tak wiernie jak tylko można bez dostępu do źródła (obecnie różnice są praktycznie niezauważalne, a projekt cały czas jest rozwijany). Ja jednak, patrząc dłuższy czas temu na BloodGDX cały czas z tyłu głowy słyszałem ten irytujący głos szepczący „to nie jest to – nie o to nam chodziło”, a przy bliższym obcowaniu dało się zauważyć irytujące niuanse, które wprawdzie przeszkadzać mogły prawdopodobnie tylko najbardziej zatwardziałym fanom FPSów, ale pech chciał, że za takowego się akurat uważam.

I oto nadszedł 9 maja 2019 roku, czyli dzień w którym wszyscy wygrali – tak Atari, jak i fani. Źródło wprawdzie nie zostało udostępnione, ale do dystrybucji trafiło Blood: Fresh Supply – oficjalne wydanie przystosowane do nowych systemów operacyjnych z rodziny Windows. Podmiotem, któremu ostatecznie udało się dogadać w tej sprawie zostało Nightdive Studios, absolutni mistrzowie jeśli idzie o pozyskiwanie licencji starych gier i ich odrestaurowywanie. Co do samego tytułu to poziomy, przeciwnicy, bronie i gameplay pozostały bez zmian, więc zamiast recenzować na nowo to co już jest dobrze znane polecam przeczytać dowolny tekst o grze ze starych czasopism – ot chociażby ten z Secret Service #48 (skany dostępne legalnie i za darmo w archiwum internetowym). Dodam tylko, że Fresh Supply oprócz wersji podstawowej zawiera obydwa oficjalne dodatki (Cryptic Passage oraz Plasma Pak). Z nowych cech warto wymienić obsługę całej gamy wysokich rozdzielczości, nowoczesne opcje graficzne (antialiasing, ambient occlusion), poprawioną obsługę myszy, czy perspektywę 3D (obraz „zagina się” prawidłowo przy celowaniu w pionie, w przeciwieństwie do oryginału). Ortodoksyjni fani mogą oczywiście te graficzne bajery powyłączać. Na premierze tytuł nie był wprawdzie idealny, ale autorzy harowali dzień i noc, co chwila wydając łatki, i w chwili obecnej jestem w stanie wskazać tylko jedną łatwo zauważalną różnicę w stosunku do oryginału (jeżeli w oryginale podpaliliśmy lont dynamitu i w tym momencie zginęliśmy, to lont dopalał się i wysadzał zwłoki w powietrze – we Fresh Supply niestety tego efektu obecnie nie ma).

Wspomniałem wcześniej, że wraz z premierą Blood: Fresh Supply wygrali wszyscy i nie uważam, żebym przesadził, bo tu nie chodzi tylko o ten tytuł. Atari zobaczyło, że nie ma nic złego we współpracy nad odnowieniem klasyków, a to może zainspiruje innych wydawców, którzy mają w posiadaniu klasyczne IP, ale nie wiedzą za bardzo co z nimi zrobić, jednocześnie mimo wszystko nie wyrażając woli, żeby się z tymi markami rozstać. Ta historia to symbol, i żywy dowód tego, że konsekwencja pozwala skruszyć nawet najtwardszy kamień korporacyjnych serc.

Na koniec chciałbym się odnieść do powodującego frustrację ustawiania sesji sieciowej, o którym wspomniałem w lipcu zeszłego roku. Oświadczam, że problem ten może odejść w niepamięć – przetestowaliśmy z kolegami tryb kooperacji we Fresh Supply i z radością oznajmiam, że w końcu mogliśmy skupić się na grze, a nie jej konfigurowaniu. A zatem jeśli mieliście podobne problemy w starej wersji to zachęcam do wypróbowania tej nowej w gronie znajomych. Wspólne przemierzanie labiryntów strzelanek z lat 90-tych zawsze niesie ze sobą dużo śmiechu… nawet (zwłaszcza?) jak coś czasem nie wyjdzie:

PS Specjalne podziękowania dla moich kolegów: Zolv, Qboss oraz Sp33dy, z którymi mordujemy wesoło wirtualnych kultystów i którzy wyrazili zgodę, abym wykorzystał fragment wspólnej rozgrywki w tekście.