Drżącymi palcami zdarłem szarą folię z przesyłki od firmy kurierskiej (nazwy nie wymieniam, bo ostatnio miałem na pieńku z konkurencją) i zobaczyłem pudełko, na które czekałem…
Dziś premiera, prawie jak w kinie, gdzie w piątek wieczorem leci się na romantyczny seans. W środku granatowy box ze starwarsowymi bohaterami, opakowany opaską z napisem PS4, a przecież zamawiałem wersję na PC. Ściągnąłem opaskę i wyłonił się klasyczny dvd box. Pod nim bluza, i parę papierków. Kolekcjonerskiego zestawu na miarę plecaczka z Gwintem tu nie widzę, natomiast jest to, na co czekałem. Płytami, jak widać, można żonglować jak za starych dobrych czasów, natomiast nie wiem, czy jest jeszcze ktoś, kto wykonuje instalację w ten sposób.
Star Wars Battlefront II potrzebuje 55 GB na dysku i przy 7 mb/s ściąga się przez około dwie i pół godziny. Przy postępie na poziomie 17% można już zacząć grać.
Siedzę w ten piątkowy wieczór wygodnie w fotelu, dzieciaki bawią się za plecami żółtym dźwigiem made in China, instaluję stuff na wieczór i myślę sobie, że całe to zamieszanie z mikropłatnościami kompletnie mnie nie dotyczy. I tak będę tylko eksplorował singleplayera, a nie grał godzinami – na wielkim czy małym grindzie, tego nie wiem – żeby odblokować Vadera. To, co robią Ubisoft i Electronic Arts, sprzedając morze dodatków i ulepszeń, wydaje mi się krótkotrwałą modą, która nie dość, że nie „zdefiniuje przyszłości gier na lata”, bardzo szybko zostanie zweryfikowana przez rynek. Atari w 1983 roku też myślało, że sprzeda wszystko, nawet kartridże wypchane końskim łajnem – jak to ładnie ujął jeden z ich ówczesnych dyrektorów sprzedaży. Obecni giganci są o wiele mądrzejsi i sprytniejsi, posiadający przy tym bogate doświadczenie w postaci znajomości historii elektronicznej rozrywki. Gdy tylko połapią się, że przedobrzyli, szybko się z tego wycofają. Electronic Arts już zresztą zrobił krok wstecz.
Faktycznie jest złamaniem dotychczasowych zasad, żeby wymagać dopłat od klienta, który już wcześniej wywalił na zakup konkretną kasę. Jak mówię, mnie osobiście to nie dotyczy, ale rozumiem gniew miłośników multi, z których robi się niewolników, muszących harować po kilkanaście godzin dziennie, żeby dorównać „płatnikom”. Nie mam większych wątpliwości, że cała afera rozwinie się w kierunku wygaszenia mikropłatności w przypadkach najbardziej rażących przegięć i stosowania ich w taki sposób, jak ma to miejsce w Assassin’s Creed Origins (który akurat nie ma multi, ale singlowo też są one stosowane) – by gracz mógł się wyróżniać, ale nie psuć zabawy innym ani być stawianym przed wyzwaniami nie do pokonania. Pamiętam zresztą, jak mnie szlag trafiał przy grze w Infinity Blade, gdzie ubicie finałowego bossa bez dokupienia jakiegoś narzędzia do łupania było praktycznie niemożliwe. Gra zmuszała do powtarzania w kółko tych samych scenek, żeby grindować i grindować. No, tylko że to było na telefonie i za kilka euro.
Tymczasem minęło 17% instalacji, dzieciaki zjadły spaghetti bolognese, bawią się dalej, ale nie bardzo mogę teraz odpalać grę, bo w sumie rzecz jest od lat 16. Poczekam spokojnie na wieczór.
Będzie recenzja w najbliższym Pixelu?
Chociaż cholera ciężko będzie się przekonać do tej gry po ostatnim shirstormie jaki nawiedził cały internet. Przeczekam sobie te kilka(naście) tygodni przy trzecich częściach Diablo i Wiedźmina i zobaczę jak w końcu rozwiążą problem mikro- (a w zasadzie makro-) transakcji.
No oczywiście – dogłębna, napisana przez autora po wielogodzinnym ogrywaniu singla i multi 🙂 Już za tydzień z lekkim hakiem u prenumeratorów i w kioskach.
Pewnie już był telefon od Boba Igera z zapytaniem „Co wy kur… wyprawiacie z naszym franchise?” i w DICE i EA nastąpił popłoch, bo nie wiadomo czyje głowy spadną 😀
Powiem tylko trzy słowa: immersja jest obłędna. https://uploads.disquscdn.com/images/ee4d5539b599064f91930a504f781beb32de2d3a26459b6c0357379f7c3fa677.jpg
Już mili ludzie domagają się odstawienia EA od koryta:
https://www.change.org/p/lucasfilm-revoke-ea-s-star-wars-license