Przez media społecznościowe przetoczyły „obchody” dwudziestolecia kultowego serialu anime „Cowboy Bebop”. Ale czy dla polskiego widza ta data coś znaczy?

Anime w Polsce przeszło długą drogę — można o nim pisać nie tylko na gościnnych łamach magazynów o grach (zapraszam do śledzenia rubryki anime w Pixelu!), ale w mainstreamowych mediach. Nie zawsze tak było, nawet fantaści nie byli przekonani — dziś szacowna Nowa Fantastyka wrzuca sobie na facebookowy profil post o 20 latach Bebopa, ale w tamtych czasach japońską animację traktowała gorzej niż źle.

„Cowboy Bebop” był w Polsce wyświetlany w 2002 na Hyperze (wciąż gdzieś mam kasetę z nagranymi odcinkami) i w 2006 na TVP Kultura (z tej okazji nawet wystąpiłem w owej telewizji, niestety było to w czasach, gdy kanał ów oglądały jakieś 183 osoby), wydania podjęła się z tego co pamiętam Planet Manga, ale nigdy nie miałem go w ręku. W czerwcu 2000 napisałem o Bebopie do Kawaii.

Gdy pisałem ten tekst Bebop krążył w fandomowym obiegu pod postacią fansuba. Młodzież, która może sobie jednym klikiem odpalić najnowszy odcinek anime z Crunchyrolla w dniu japońskiej premiery nie zrozumie chyba nigdy, w jakich cudownych czasach przyszło nam teraz żyć. Życie fana anime w latach 90. proste nie było. Nieliczni szczęśliwy dysponowali oryginalnymi kasetami, kwitło więc kopiowanie. Żeby przegrać kasetę, trzeba się było napocić: zapisać do klubu mangowego (w razie braku takowy założyć), jeździć na konwenty z magnetowidami i telewizorami pod pachą, pisać długie listy – słowem, trzeba było wejść w faktyczny stosunek towarzyski z posiadaczem Anime Na Kasecie, co w zasadzie wyczerpuje wymagania Dozwolonego Użytku Osobistego.

Druga sprawa – jakość. Nasz pierwsza klubowa dyskusja na temat anime „Tenshi no Tamago” nie polegała na rozkminianiu chrześcijańskiej symboliki, jakiej użył Mamoru Oshii, ale na próbie rozszyfrowania „co się właściwie działo na ekranie” z niebieskich plam. Kopia z kopii kopii kopii znikała jak łzy na deszczu – spróbujcie zatrzeć blureja. Moja pierwsza kopia „Akiry” – nagranie z Canal+, które dostałem snail-mailowo od pewnej miłej dziewczyny z bodajże Opola (w zamian dałem nagrane z ZDF dwa odcinki „Sailorek”, które z niejasnych dotąd przyczyn nie poleciały w Polsce) – nie dość, że była lekko zryta, to miała nagrany wesoły pasek ze wskaźnikiem zajętości taśmy.

A ile radości było, gdy ktoś miał taśmę z Ameryki! Różnice między systemami PAL i NTSC były większym upierdem, niż dzisiejsze blokady regionalne. Kto miał sprzęt, który umiał to obsłużyć, był królem życia otaku.

To kawałek skanu Secret Service numer 65, 02/99, strona 115 — czerwoną strzałką zaznaczyłem mnie 20 lat temu, piątego grudnia 1998, konwent OOZK, Warszawa. Obok koledzy obsługują baterię magnetowidów i telewizor, który taszczyliśmy pociągiem ze Szczecina. Bawi mnie trochę tekst „FILMY TAM PUSZCZANE BYŁY DOBREJ JAKOŚCI” — niektóre, owszem, ale to właśnie tam obejrzeliśmy wspomniane „Tenshi no Tamago” wyglądające jak przygody rozmazanych plam.

Oprócz magnetowidów kolega z klubu zabrał dysk twardy, na który przegrał — i tu znów, nie zdziw się młodzieży — nie odcinki anime, a zwiastuny i teledyski (dla porównania — spotkałem się tam z koleżanką z IRC-a, dla której przywiozłem kilka obrazków z naszego ulubionego anime na dyskietce). Ależ tam były skarby — „On Your Mark”, animowany teledysk w reżyserii samego Hayao Miyazakiego i czołówka pewnego nowego serialu. W grudniu pyknie dwadzieścia lat, odkąd się w nim zakochałem.

Oczywiście nie w takiej dobrej jakości!

„Cowboy Bebop”. 3, 2, 1, let’s jam. Nie potrafię powiedzieć, ile razy obejrzałem ten opening. Sto? Dwieście?