We wtorek przeczytałem na Secret Level o grze 198X. W ten sam wtorek grę zakupiłem i… skończyłem.

Powodem, dla którego nie zwlekałem z decyzją o kupnie był trailer, który jasno przedstawił z czym będziemy mieć do czynienia. 198X to zbitek znanych głównie z automatów gier, gdzie każdy etap reprezentowany jest przez inny gatunek (chodzona bijatyka, SHMUP, wyścigi itd.). Zresztą zobaczcie sami:

Ten wpis chciałbym jednak poświęcić nie samej grze, ale nostalgii. Niezmiennie uważam, że żyjemy w fantastycznych czasach jeśli chodzi o gry, ale ja też czasem lubię sobie krzyknąć „kiedyś to było!”. Uwielbiam to uczucie, kiedy zobaczę, poczuję lub usłyszę coś co od razu trafia mnie falą wspomnień związanych z danym zjawiskiem. Najczęściej doświadczam tego jednak nie w trakcie grania w gry, ale gdy usłyszę muzykę. Dlaczego? Bo muzyki słucham relatywnie rzadko.

Nie wiem jak u was, ale w moim przypadku nostalgia nieodłącznie wiąże się z częściowym chociaż zapomnieniem. Wywołuje ją zwykle coś, co ongiś było mi bardzo bliskie, ale z różnych przyczyn przestałem się tym interesować. Uważam to za wyjątkową ironię, że aby doświadczyć jednego z przyjemniejszych znanych mi uczuć muszę znaleźć temat, który da mi dużo radości, a potem go na naprawdę długo porzucić.

Zdarzyło mi się kilka razy organizować sesje wspólnego grania w różne gry sieciowe, z Quake’iem na czele. Często brały w nich udział osoby, które ostatnią styczność z tym tytułem miały jeszcze w latach 90. (i nie, to nie było 10 lat temu ;)). Nie jest rzadkością usłyszeć w głosie tych osób taką szczerą radość, idącą w parze ze stwierdzeniami typu „Pamiętam tę planszę! Grałem na niej z kolegami w kafejce!”, tudzież „W tym miejscu był sekret! Cały czas pamiętam!”. Ja niestety tak nie mam. Nie dlatego, bynajmniej, że nie doświadczyłem Quake’a w tamtych czasach. Również biegałem po różnych gralniach, czy kopiowałem z płytek dołączanych do „Gamblera” poziomy stworzone przez fanów, w czasach gdy dostęp do Internetu był jeszcze rzadkością. Pamiętam również jak włączyłem pierwszy raz ReaperBota. Na dzisiejsze czasy ten bot może wydawać się prymitywny, ale wtedy miałem wrażenie, że walczy ze mną Skynet. Powód dla którego te wspomnienia nie „kopią” tak jak powinny jest taki, że nigdy nie dałem im odejść. Gram w Quake’a regularnie i na bieżąco sprawdzam różne modyfikacje, radując się grą – i nie zamierzam jeszcze przestać! Jednocześnie jednak zazdroszczę kolegom, którzy biorą udział we wspomnianym wspólnym graniu, bo wiem co wtedy czują. Cieszy mnie to i stanowi niemały motywator, aby raz na jakiś czas skrzyknąć ludzi, mimo że czasu na takie przedsięwzięcia mam coraz mniej.

Obawiam się, że w przypadku takich gier jak Quake, czy Doom nostalgii mogę już nie doświadczyć – tak mocno utrwaliły się w moich myślach, że zapomnienie ich wydaje mi się praktycznie niemożliwe. Oczywiście jest to częściowo związane z faktem, że ogrywałem te produkcje przez lata, ale nie jest to warunek konieczny – myślę, że potrafiłbym wskazać gry, które skończyłem raz, ale były na tyle rozbudowane i długie, że doskonale je pamiętam nawet i dziś. I tutaj chciałbym wrócić do jednego aspektu 198X, który bardzo mi się spodobał – gra jest króciutka! Nie wiem czy to był świadomy zamysł autorów, ale dla mnie osobiście ten balans był wręcz idealny – z jednej strony tytuł był na tyle długi, aby przywołać to co miał przywołać, ale jednocześnie na tyle krótki, aby się ani trochę nie utrwalić, a jedynie podsycić na nowo wspomnienia żetonów wrzucanych do maszyn w nadmorskich miejscowościach. Zaryzykuję stwierdzenie, że raptem dodatkowa godzina zepsułaby mi ten fantastyczny efekt, powodując znużenie.

A zatem na koniec pozwolę sobie przywołać fragment wpisu, który zamieściłem na Secret Level po ukończeniu gry: „(…) tytuł trafił dokładnie w te nostalgiczne struny, w które miał trafić i w efekcie dał mi więcej różnych emocji niż niejedno ostatnio ograne „bezduszne” AAA. Cieszę się, że spędziłem w tamtym świecie te dwie godziny”.

Aby jednak być zupełnie szczerym, na sam koniec powinienem dodać: „ale więcej bym nie chciał”.